Końcówka ósmego sezonu jest na tyle świeża, że trochę inaczej rozkłada czas antenowy pomiędzy bohaterów niż przez pierwszą połowę. I tak na przykład Kevin, Victoria oraz Svetlana dostają go niewiele, ale w miarę udanie wykorzystują. O ile nie polubiłem fabularnego pomysłu na ich przygody, to nie mogę odmówić w nich dobrego humoru. Chociażby wyprawa do hotelu oraz później odwiedziny u bogatej rywalki nie pasują do Rosjanki, ale propozycja opiewająca na cztery tysiące dolarów za Victorię oraz końcowa scena z workiem przytaszczonym przez Svetlanę jak najbardziej sprawdza się pod względem komizmu. Dlatego moje odczucia są dość mieszane, lecz wrażenie raczej pozytywne. Największy nacisk (co nawet sugeruje tytuł odsłony) położono na Debbie. Zazwyczaj nie wróży to niczego dobrego, jednakże tym razem scenarzyści przygotowali dość przygnębiającą historię nastoletniej matki, której nie stać na właściwe leczenie. Czuje zarazem wielki wstyd przed siostrą i nie przyznaje się przed nią do problemu, który spotkał młodszą z dziewczyn. Przygody Debbie służą twórcom za komentarz na temat opieki zdrowotnej w USA i desperackich czynów, do których zmusza biedniejszych obywateli. Prowadzi to do sceny, na którą bardzo trudno się patrzy. Amputacja palców to sekwencja w pełni należąca do Franka. Jawi się w niej on jako cichy superbohater ratujący dzień w ostatniej chwili. Nie zabrakło w tym pewnej dozy typowego dla produkcji humoru. Spokój, jakim emanował senior rodu, był na tyle kozacki, że to wydarzenie stanowi mocnego kandydata do tytułu najlepszego momentu sezonu. Nie sądzę, by coś dało radę przebić to w finale, choć chciałbym się mylić. Poza tą końcówką Frank stanowił raczej tło wydarzeń, a jego przygodom bliżej było do zabawnych przerywników niż pełnoprawnego wątku, ale zważywszy na spotkanie z nadzianym ojcem kolegi Liama, w finale zapewne jego rola się zmieni. I oby stary Gallagher jeszcze czymś zaskoczył, bo po obiecującej pierwszej części sezonu, w drugiej nieco przygasła jego gwiazda. Przez większość czasu niewiele do roboty ma Fiona. Poza wyzywaniem ludzi okupujących pokój w jej budynku oraz szukaniem rozwiązania prawnego skomplikowanej sytuacji. Dopiero końcowa akcja, gdy dziewczyna chce walczyć z niewdzięcznymi lokatorami specyficznym sposobem Gallagherów, zrobiło się ciekawiej. Spodziewałem się więcej po tym wątku, ale prawdopodobnie najlepsze zostawiono sobie właśnie na finał. Tyle, że raczej trudno oczekiwać, by najstarsza z dzieci Franka nie wygrała tej potyczki. Shameless mają to do siebie, że finały zazwyczaj mają w pewnym sensie pozytywny wydźwięk i jakoś wszystko w nich wychodzi na prostą. Nie spodziewałbym się, by ta reguła została zmieniona. Nie bardzo spodobał mi się wątek Iana. Był moment (rozmowa z ojcem nastolatka-uciekiniera), że całe zamieszanie mogło być czymś więcej, niż poprowadzili to scenarzyści. Szansa na pewien odcień szarości i udowodnienie, iż młodzi ludzie nie zawsze mają rację, gdy sprzeciwiają się rodzicom. Tak się jednak nie stało, bo Gallagher znalazł w chłopaku własne odbicie, z którym się utożsamił. Doprowadziło to do nieźle zrealizowanej sceny z wybuchem samochodu. Dzięki temu zagraniu w końcu sens będzie miało kreowanie Iana na cudotwórcę. Do tej pory ta kwestia nie miała największego sensu. Ten końcowy niby-cud to zmieni, więc skoro zachowania wyznawców zostały już zracjonalizowane, pozostaje poczekać na to, co dalej. Nie widzę żadnego celu tej historii. Jestem więc ciekaw, jak to się skończy. Źle się dzieje u Carla. Związek chłopaka zaczyna niebezpiecznie przewyższać duet Franka i Moniki. Jego obsesyjna żona ma coraz mniej zahamowań, coraz bardziej irytuje, a także sprawia, że fajnie do tej pory rozwijający się bohater cofa się w rozwoju. Sam pomysł z powrotem do miejsc z przeszłości Gallaghera bardzo dobry, ale możliwe, że będzie miał on tragiczny w konsekwencji skutek. Selfie z umarlakiem to nie jest coś, na czym powinien znaleźć się członek armii. Oby twórcy o tym pamiętali. Przy okazji – śmiesznie brzmi Fiona tępiąca zachowanie młodszego brata, gdy sama była w jego sytuacji. Jej podejście do ślubu Carla powinno być inne, bardziej wyrozumiałe. Najbardziej z całej ferajny rozczarował Lip. Tydzień temu udało się napisać dla niego dobry wątek, a w tym sytuacja wygląda dokładnie przeciwnie. Jak to określiła jedna z bohaterek – jego dramy męczą. Brakuje w tym przypadku większej spójnej historii. Teraz jego przygody wyglądają na poszatkowane. Raz zajmuje się Bradem, raz Youensem, a raz Sierrą. Nie wiadomo właściwie, do czego on dąży. W następnym sezonie musi się to zmienić, bo brakuje stabilności tej postaci. Teraz problemy najstarszego z braci są jak pudełko czekoladek. Kolejny rok z Gallagherami dobiega powoli końca. Przed nami jeszcze tylko jeden odcinek, który w zamierzeniu powinien pozamykać wszystkie wątki. Na tę chwilę jednak sytuacja wygląda tak, że część bohaterów nie ma niczego do domykania, bo struktura niektórych historii przypomina konstrukcją procedural. Nie niszczy to jednak szans na udany finał, a taki by się przydał, bo przecież nieważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj