Marty, utalentowany pisarz i scenarzysta, pracuje nad kolejnym filmowym projektem. Po wymyśleniu tytułu szybko jednak wpada w niemoc twórczą. Puste kartki notatnika pomagają zapełnić mu za to przyjaciele. Billy, jego kolega parający się psim kidnaperstwem, opowiada historie o barwnych psychopatach – kwakrze mszczącym się na zabójcy córki, czy Azjacie szukającym morderców pracujących na zlecenie mafii. Ilość materiału, jaką Marty gromadzi, zaczyna dramatycznie wzrastać, kiedy porwany zostaje pies gangstera, który nie cofnie się przed niczym byle tylko odzyskać swojego ukochanego Shih Tzu.
Przeżywając wzloty i upadki Marty produkuje kolejne strony scenariusza, adaptując się do zmieniającej się jak w kalejdoskopie sytuacji życiowej i poznając psychikę napotkanych na drodze szaleńców. Istota ich obłędu staje się jednym z głównych wątków filmu – niektórzy jak dowiaduje się główny bohater nie są tacy źli, na jakich wyglądają.
[image-browser playlist="596022" suggest=""]©2012 Momentum Pictures
Moralna dwuznaczność jest zresztą podstawą kreacji aktorskich. Grany przez Sama Rockwella Billy dobrymi intencjami od początku filmu brukuje sobie kolejne stopnie do piekła, a Hans Christophera Walkena, choć rysowany groteskową kreską, jest jednocześnie postacią najbardziej wzruszającą. Obraz McDonagh to jednak przede wszystkim popis Woody’ego Harrelsona, który swoją ekranową charyzmą przyćmiewa pozostałą część obsady - w szczególności zaś Colina Farrella, pozostającego wyraźnie w cieniu wszystkich swoich kolegów z planu. Postać Marty'ego Faranana granego przez Irlandczyka przypomina pisarzy z powieści Stephena Kinga, którzy z trudem poszukiwali weny twórczej i próbowali przełamać niemoc w niesprzyjającej im rzeczywistości. Otoczony psychopatami - gęściej zresztą niż początkowo mogłoby się wydawać - scenarzysta Marty próbuje napisać swój kolejny projekt, walcząc jednocześnie o przetrwanie. Tyle że Colin Farrell na ekranie w żaden sposób nie przypomina Paula Sheldona z "Misery", czy innych pisarzy przywołanych do życia przez mistrza horroru. Irlandczyk swoją grą nie potrafi nawiązać kontaktu z widzem, pozostawiając go zupełnie obojętnym. Bogata muskulatura aktora dodatkowo potęguje niewiarygodność Marty’ego. Mięśnie nabyte w ramach przygotowań do remake'u "Pamięci absolutnej" zupełnie nie współgrają z głównym bohaterem, który nie odnajduje się w obliczu absurdalnego i niespodziewanego rozwoju wypadków.
Świetnie napisane dialogi i popisy aktorskie większej części obsady zostają często przez reżysera przerywane brutalną akcją. Te szybkie przetasowania nastroju od razu przywodzą na myśl Quentina Tarantino, którego wpływ na kino McDonagh można było wyczuć już w "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj". W "Siedmiu psychopatach" irlandzki artysta znacznie częściej sięga do kart z talii amerykańskiego mistrza, czasami wyciągając z niej więcej asów niż wydawałoby się to możliwe. Tworzy film w ramach filmu - prowadzi równolegle dwie linie narracyjne, podobnie jak robił to w "Sucker Punch" Zack Snyder. Autotematyzm jest tu realizowany zresztą wedle bardziej współczesnych zasad – inspiracji należy szukać w "Synekdocha, Nowy Jork" i "Adaptacji", aniżeli w "Osiem i pół" Felliniego. Pierwsza linia narracyjna przedstawia losy bohaterów, to, co dzieje się z nimi w danej chwili, druga zaś stanowi obraz historii opowiadanych przez psychopatów lub też potencjalnych fragmentów scenariusza Marty'ego. W ten sposób McDonagh posuwa się jeszcze dalej niż w swoich dziełach Tarantino – nie tylko dekonstruuje filmową narrację, ale także prezentuje własną opowieść o tworzeniu filmu.
[image-browser playlist="596023" suggest=""]©2012 Momentum Pictures
Reżyser bawi się konwencją, na bieżąco zresztą komentując, czy też krytykując kondycję kina głównego nurtu. Wyśmiewa klisze stosowane od lat przez innych artystów, stosując własny – często kuriozalny – kolaż motywów i chwytów filmowych. To wszystko okraszone zostało sporą dawką intertekstualności – odniesieniami do popkultury w dialogach, obsadzeniem Olgi Kurylenko w roli do złudzenia przypominającej kolejną dziewczynę Bonda, czy też nadanie jednemu z głównych bohaterów nazwiska słynnego polskiego (!) reżysera.
"Podoba mi się. Ma warstwy" – mówi o pomyśle Billy'ego bohater grany przez Christophera Walkena. I rzeczywiście, w historii snutej przez McDonagh można odnaleźć drugie dno. "Siedmiu psychopatów" na swój absurdalny sposób zderza pacyfizm z przemocą, pokazując na przykład facetów z karabinami dyskutującymi o Gandhim. Paradoksalnie trwająca prawie dwie godziny ekranowa rozwałka zdaje się stanowić antymilitarystyczną wypowiedź irlandzkiego reżysera.
Martin McDonagh oddaje hołd kinematografii, może nie w sposób tak wysublimowany i enigmatyczny jak zrobił to ostatnio Leos Carax w "Holy Motors", ale na pewno również wartościowy i kreatywny. Dzieło Irlandczyka obśmiewa utarte amerykańskie schematy typowym brytyjskim humorem, dając tym samym widzom nietypową, ale przede wszystkim efektowną czarną komedię.