Nowy serial debiutujący u nas na HBO jest przyjemny dla oka, ale ani niczym nie zaskakuje, ani nie wprowadza do gatunku nic nowego.
Nowoczesny i świetnie wyszkolony oddział żołnierzy do zadań specjalnych wykonuje misję w Afganistanie, podczas której ma zlikwidować jednego z talibskich przywódców. Sytuacja komplikuje się, gdy podczas działań na terenie wroga wychodzi na jaw, że jeden z obywateli Stanów Zjednoczonych współpracuje z terrorystami. Przywódca oddziału Richard „RIP” Taggart (
Walton Goggins) wbrew woli swoich żołnierzy podejmuje, niestandardową jak na wojskowego, decyzję co do tego, co zrobić z jeńcem.
Six, który oryginalnie został stworzony przez telewizję History, a u nas jego premiera odbędzie się na kanale HBO, szczyci się tym, że jest oparty na prawdziwych misjach komandosów z Navy SEALs. I to widać. Każda scena batalistyczna jest dopracowana w najdrobniejszym szczególe. Aktorzy poruszają się jak prawdziwi komandosi, dają sobie podobne sygnały. Bardzo dobrze się na to patrzy. Scenę otwierającą serial, w której obserwujemy jak oddział oczyszcza teren z jednostek nieprzyjaciela ogląda się w wielkim napięciu. Jest bardzo dynamiczna, ale obraz się nie trzęsie jak przy podobnych realizacjach kinowych.
Niestety,
Six nie jest o misjach Navy SEALs, a o tym, jakimi ludźmi są żołnierze tych elitarnych amerykańskich sił specjalnych i z jakimi problemami się zmagają. W tym aspekcie produkcji brak oryginalności i pomysłu. Jak to już się utarło w podobnych realizacjach, mamy tu sfrustrowanego szefa żądnego adrenaliny, który nawet po zakończeniu misji szuka zajęcia, które mu ją zapewni; żołnierza, który dla rodziny chce zmienić swoją profesję, ale oczywiście godzi się na tę ostatnią misję, by ratować przyjaciela; wyluzowanego kobieciarza, który nigdzie nie potrafi zagrzać dłużej miejsca. Wszystkie te postaci, przynajmniej w pierwszym odcinku, są płytkie i trudno się do nich przywiązać czy choćby nawiązać jakąś więź.
Jak na razie z całej obsady najlepiej prezentuje się Walton Goggins jako sfrustrowany były dowódca, którego charakteryzuje pełna butelka wódki i nieustający kac. Aktor znakomicie odnajduje się w powierzonej mu roli. Można ją porównać do bardziej roztrzęsionej wersji Shane’a z serialu
The Shield. W roli komandosa dobrze sprawdza się także Barry Sloane, któremu przypadła w udziale rola szlachetnego Joe „Bear” Gravesa, który nie zważając na warunki zawsze będzie stał murem za swoimi przyjaciółmi. Reszta obsady jakoś nie zapada w pamięci.
Pierwszy odcinek nie wbija w fotel. Zapewnia czystą rozrywkę w wojskowym klimacie, jakich już wcześniej wiele mogliśmy w telewizji oglądać. Fabuła rozwija się powoli i jak na razie w dość przewidywalnym kierunku. Mam nadzieję, że kolejne odcinki przyniosą poprawę, bo na razie jest dość przeciętnie. Od tej produkcji oczekiwałem o wiele więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h