Śledztwo Spensera to nowy film oryginalny Netflixa, który porusza się w gatunkach kryminału z elementami kina akcji i komedii. Prawda jest taka, że to po prostu bardzo typowy buddy movie, czyli historia o dwóch skrajnie różnych od siebie kumplach, którzy współpracują, chcąc osiągnąć wspólny cel. Mark Wahlberg i Winston Duke w rolach głównych, a Peter Berg za kamerą, to powinna być gwarancja przynajmniej solidnej jakości, prawda? Szkoda, że tak nie jest. Być może pierwszym błędem było stworzenie własnej historii, która nie ma nic wspólnego z tym, co pokazano w książce? Projekt oparty na książce pod tym samym tytułem jest pasmem gatunkowych sztamp, klisz i wszystkiego, co tylko możecie sobie wyobrazić - tylko podanego w przeciętnej formie po linii najmniejszego oporu. Cała historia pozostawi wrażenie, że oglądaliście to przynajmniej setkę razy w wielu o wiele lepszych filmów. To oznacza, że na samym początku wiecie wszystko o tym, co dalej się wydarzy, bo fabuła rozwija się krok po kroku, jakby odmierzona od linijki. Przez to też całe przewidywalne śledztwo nie ma najmniejszego sensu, bo na samym jego początku wiecie kto, dlaczego i jak bardzo odtwórczo to zostało ukazane. Zbiór gatunkowych schematów nie pozwala wyciągnąć z tego konceptu kompletnie nic oryginalnego. Można odnieść wrażenie, że nakręcono go naprędce po kosztach, byleby coś dodać do oferty platformy, a z uwagi na fakt, że zdjęcia miały miejsce... pod koniec 2018 roku, czuć, że coś tutaj nie jest ok. Czemu to przeleżało rok na półce? Peter Berg to całkiem solidny reżyser o własnym stylu, który nie raz potrafił stworzyć sprawne i rozrywkowe kino. Kłopot w tym, że Śledztwo Spensera nie sprawia wrażenia, jakby to on reżyserował. Mógłby być tam ktokolwiek i tak wszystko byłoby równie bez charakteru i werwy. Oczywiście największy kłopot jest z fatalnym, odtwórczym i sztampowym scenariuszem, ale taki reżyser powinien z niego wyciągnąć więcej. A tak ma się wrażenie, że oglądamy przeciętny pilot jakiegoś serialu, który bardzo chce się spodobać i mieć nadzieję na kolejne odcinki (jedna scena wyraźnie to sugeruje), ale brakuje tutaj wizji na rozrywkę ponad przeciętną. A przecież w latach 80. był serial Spenser: For Hire, więc jakiś potencjał na odcinkową opowieść w tym jest. Jasne, nie brak akcji, bójek i okazjonalnie trafnego humoru. Duke i Wahlberg tworzą nawet sympatyczny duet, ale jednocześnie jego budowa nie ma żadnego fabularnego fundamentu. Ot tak, raz dwa i współpracują, a wszelkie motywacje są bardzo iluzoryczne. Teoretycznie twórcy bardzo chcą, abyśmy traktowali całość z dystansem i nie powiem - ogląda się to przyjemnie i jestem przekonany, że dla wielu będzie to guilty pleasure. Tylko jest o to trudno z uwagi na przewidywalność, banalność i schematyczność całej konstrukcji fabularnej. Seans jest bezbolesny, ale pozostawia wrażenie zmarnowanego potencjału i chyba też czasu.  Śledztwo Spensera to trochę rozczarowanie, ponieważ w gatunku buddy movie można naprawdę w sposób prosty zrobić przyjemną rozrywkę. A tutaj można odnieść wrażenie, że nie ma na to pomysłu, bo wszystko widzieliśmy w o wiele lepszej jakości. Przeciętniak, jakich wiele w netflixowych filmach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj