Snowpiercer bawi się konceptem zimnej wojny pomiędzy pociągami, podsycanej przez wewnętrzne konflikty. Na szczęście ten motyw nie przytłacza, ale bardziej balansuje pomiędzy pozostałymi wątkami. To przypomina trochę grę w kotka i myszkę . Obie strony otwarcie nie chcą zaczynać konfliktu, ale podejmują szereg decyzji, by za plecami wrogiego przywódcy zasiać ziarna i mieć nadzieję, że plony umożliwią zwycięstwo. Po stronie Snowpiercer mamy więc brutalne napady zwolenników Wilforda, po drugiej stronie walkę o to, by głód przeciwników był tak silny, że zmusi ich do porzucenia tyrana, który nimi dowodzi. Wygląda to całkiem nieźle. Sean Bean jako Wilford wpisuje się w ustaloną konwencję, ale odnieść można wrażenie, że aktora stać na więcej. Scenarzyści przygotowali bowiem postać do bólu stereotypową. Jest to oczywiście osoba charyzmatyczna, co obsadzenie Beana doskonale podkreśla. Bliżej mu jednak do przywódcy kultu, którego zwolennicy w przynajmniej większości to fanatycy. Scena z 2. odcinka, jak bez wielkiego trudu namawia podwładnego do samobójstwa, doskonale na to wskazuje. A to oznacza, że plan przekonania ich, że można zaspokoić głód, obalając Wilforda, może nie wypalić. Są jednak oznaki sugerujące, że fanatyzm ma swoje granice. Odcinki potwierdzają cel fabularny sezonu, którym o dziwo nie jest walka z Wilfordem, a współpraca. To jest twist dość nieoczekiwany, bo Snowpiercer to serial do bólu schematyczny i oczywisty, a taka zmiana jest zdecydowanie mile widziana. Wiemy więc, że świat ociepla się, więc jest szansa na ponowną kolonizację poza pociągiem. Coś, co nie leży Wilfordowi, ale musi brać udział w tej grze, bo to daje ludziom nadzieję. A ona jest najwyraźniej silniejsza od fanatyzmu, którego fundamentem jest uratowanie ludzkości przez Wilforda. Wysłanie Melanie do stacji badawczej może w końcu otworzyć ten serial i wyrwać go z przesadnie pustej i klaustrofobicznej scenerii, której zalety nie są wykorzystywane. Scenarzyści Snowpiercer nadal podejmują niefrasobliwe decyzje. Kwestia olbrzyma odpornego na mróz jest niedorzeczna. Wręcz wydaje się pokazem braku konsekwencji. Choćby ta jedna scena z pierwszego sezonu, jak mróz opanował jeden wagon - wszystko, co żyło, stało się momentalnie bryłą lodu, więc wytłumaczenie, że osiłek ma sztuczną skórę  nie ma żadnego sensu. Najgorszą decyzją jest jednak powrót Josie. Jej "śmierć" w pierwszym sezonie była ważna, a konsekwencje solidnie wykorzystane. Jej powrót ma tyleż samo sensu jak wspomniane eksperymenty. Biorąc pod uwagę zasady świata Snowpiercer ona nie miała prawa tego przeżyć z poważnym odmrożeniem, bo znów okoliczności powinny ją zabić w kilka sekund, a nie tylko pokiereszować. Taka bezsensowna decyzja niszczy wszystko, co było ok w pierwszym sezonie, a zarazem pokazuje dalszą kiepską pracę scenarzystów. Josie staje się nie tylko pionkiem w politycznej grze, ale jeszcze siłą rzeczy dostaje trójkąt miłosny. Ta decyzja zdecydowanie obniża jakość serialu. Relacja Melanie z córką jest interesująca, bo w swojej oczywistości ma zaskakująco dużo emocji. To zasługa obu aktorek, chemii pomiędzy nimi i tego autentycznego uczucia, które udało się zbudować. Pomimo tego, że według scenariusza córka jest typową irytującą nastolatką, która musi nienawidzić matki. Biorąc pod uwagę wszelkie aspekty wątku, emocje aktorek są wyjątkowo udane. Snowpiercer nie poprawia znacząco jakości serialu w 2. sezonie. Kolejne odcinki są raczej przeciętniakiem, w którym dobre momenty są równoważone przez złe decyzje.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj