Bambi (John Boyega) – dwudziestojednoletni wychowanek dzielnicy Watts w Los Angeles wychodzi z więzienia za napaść z bronią w ręku. Jego poświęcenie dla rodziny, a w szczególności dla swojego syna Daytone’a, oraz przyszłość zostają wystawione na próbę. Na drodze do realizacji planów w byciu pisarzem stoją bowiem jego gangsterska przeszłość, ubóstwo oraz biurokracja. Filmów, w których rodzic chce jak najlepiej dla swojego dziecka, było w historii kina dość sporo. Czym więc wyróżnia się produkcja Malika Vitthala – Sny o imperium? Scenarzysta i reżyser szczególny nacisk położył nie na fabułę, ale na bohaterów. Na otoczenie, w którym żyją, i na sytuację, w jakiej się znaleźli. Losy Bambiego (im miększe imię, tym twardszy mężczyzna) wciągają i wraz z oglądaniem chcemy, by mu się powiodło. Kibicujemy nawet niektórym bohaterom drugoplanowym, którzy nie są tylko tłem, ale mają też własne problemy, z którymi muszą się zmierzyć. Pomimo tego, że niektóre postacie są mocno wpisane w gatunkowe klisze, ich prezentacje mogą się podobać, bo dostajemy bohaterów wyrazistych i ciekawych. Posuwająca się do przodu akcja jest tylko pretekstem do odpowiedzi na dwa najważniejsze pytania filmu: ile jest w stanie poświęcić ojciec dla swojego syna oraz czy człowiek jest w stanie zmienić swoje życie pomimo przeciwności losu? To wokół nich wszystko się kręci. Nie da się ukryć, że fabularnie jest tutaj dużo przewidywalności i w zasadzie doskonale wiemy, jak potoczą się losy bohatera. Twórca nie stara się nawet wzbudzić zaskoczenia, czy szokować, ale to nieszczególnie przeszkadza w odbiorze. Schematy zawsze mogą działać dobrze na ekranie, jeśli sprawnie się je przedstawi, a tutaj wpływ na podwyższenie jakości mają dobre kreacje aktorskie. W tej kwestii prym zdecydowanie wiedzie John Boyega. Aktor wcielający się w Bambiego znakomicie wczuł się w swoją rolę i oddał jej wszystkie dylematy. Szczególnie w pamięci zapadła mi scena odebrania przez głównego bohatera prawa jazdy oraz moment, w którym Daytone zranił się w ramię. W zasadzie nie było momentu, w którym Brytyjczyk by nie lśnił. Boyega dostaje wiele scen, w którym główną rolę grają emocje. Momenty, w których aktor swoją ekspresją musi przekonać do ich wiarygodności, musi sprawić, że widz je poczuje i wzruszy nad jego losem. Młody aktor pokazuje tutaj pełną dozę swojego talentu, dając do zrozumienia, że jego wybór przez J.J. Abrams do zagrania Finna w Star Wars: The Force Awakens nie był przypadkowy. Boyega jest najmocniejszym punktem tego filmu, bo to na jego barkach stoi cała fabuła, a on wychodzi z tego obronną ręką. Trudno powiedzieć, czy pozostali aktorzy są na podobnym poziomie, co Boyega, bo poza nim, mamy same stereotypy i gatunkowe kliszy. Sprawna reżyseria sprawia jednak, że ożywają na ekranie i drugoplanowi aktorzy potrafią pokazać się z lepszej strony. Szczególnie wyróżniłbym tutaj Rotimi Akinosho, grającego brata głównego bohatera - Wayne’a oraz Kellitę Smith, jako ich matka ćpunka Tanya. Obie kreacje są odpowiednio wyraziste, ciekawe, a ich motywacje dobrze przedstawione. Smith zaskakuje szczególnie, bo z dość schematycznej postaci zmienia  w kogoś, komu chcemy kibicować. Być może troszkę zgrzyta ukazanie motywacji do zmiany, które fabularnie pojawiają się znikąd, ale to nie psuje pozytywnego efektu. Problem natomiast mam z Keke Palmer, która odegrała rolę dziewczyny Bambiego – Samaary. Jej bohaterka pojawia się w filmie aż dwa razy. Sceny z jej udziałem są na poziomie,  aktorka zaś stara się coś wnieść do filmu, ale nic z tego nie wynika. Rola matki siedzącej w więzieniu miała ogromny potencjał emocjonalny, który jest tutaj zmarnowany. Weźmy za przykład taką niezależną produkcję Filly Brown z Giną Rodriguez, gdzie mieliśmy scenę rozmowy matki siedzącej w więzieniu ze swoim dzieckiem. Tak sprawna reżysera potrafiła wyciągnąć z tego ogromny ładunek emocjonalny, a tutaj jest to jedynie konieczna formalność. Pod warstwą gangsterskich porachunków i życia na kryminalnej dzielnicy Vitthalowi doskonale udało się przedstawić dramat o odkupieniu i dojrzewaniu. Główny bohater ma tylko dwadzieścia jeden lat. Ledwo co wkroczył w świat pełnoletności i po wyjściu z więzienia, w którym był już kilkukrotnie, wie, że nie chce wracać do otaczającego go świata. Film idealnie przedstawia przemianę, jaka w nim zaszła. Bambi zdaje sobie sprawę, że musi się wyrwać z otaczającej go patologii, bo stać go na więcej, w czym nie pomaga mu rząd i wszystkie kruczki prawne. Bohater dojrzał już w więzieniu, a po wyjściu obserwujemy tego kontynuację. Jego próby wyrwania syna ze złego świata są bardzo realistyczne, przejmujące, wręcz prawdziwe. Ta prawda nadaje tym schematom wyrazistości i przez to też seans staje się ciekawszy. Zwłaszcza, że są momenty, gdzie reżyser stawia ważne pytania odnośnie tego, jak społeczeństwo się kształtuje i dlaczego ci ludzie zostają gangsterami. Imperial Dreams nie jest filmem znakomitym. Jest to jednak pozycja bardzo dobra, z którą warto się zaznajomić. Vitthal porządnie oddał realia życia wychowanków przestępczej dzielnicy, którzy nie raz spędzili byli w więzieniu. Pod wieloma względami tytuł ten podobny jest do The Pursuit of Happyness z 2006 roku, gdzie też obserwowaliśmy ojca z synem walczących z przeciwnościami losu. Jest to jednak podobieństwo dość ogólne, bo historia młodego chłopaka ze złej dzielnicy ma zupełnie inny wydźwięk. Nie ma tu sceny, która byłaby niepotrzebna, a samo zakończenie nie jest aż tak bardzo przewidywalne, jak większość filmu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj