Fabuła skupia się na znanym i szanowanym architekcie, Walterze Stackhouse (Patrick Wilson), który mieszka w pięknym domu wraz ze swoją żoną Clarą (Jessica Biel). W wolnych chwilach mężczyzna pisze książki kryminalne, w związku z czym lubi śledzić bieżące sprawy, jakie dotykają miasto. Natrafiając na trop świeżego morderstwa, sam również staje się podejrzanym. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy kolejną ofiarą staje się Clara. Film powstał na podstawie powieści autorstwa Patricii Highsmith. Cała akcja rozgrywa się w latach 60., które na ekranie przedstawiono w naprawdę klimatyczny sposób – zarówno za sprawą świetnych ujęć, kostiumów, scenografii i odpowiedniej muzyki. Niestety, to w zasadzie jedyne plusy, jakich możemy dopatrzeć się w thrillerze. Słowem: jest on zwyczajnie nudny. Cała akcja toczy się w ślimaczym tempie, przez co nie sposób wciągnąć się w to, co dzieje się na ekranie. Film w ogóle nie angażuje, nie wywołuje ciarek na plecach, nie sprawia, że serce bije szybciej... Intryga jest poprowadzona w dość oczywisty sposób, przez co już na samym początku łatwo rozgryźć, kto tak naprawdę jest tu głównym winnym. Niweczy to jakąkolwiek frajdę z oglądania. Za sprawą powolnego tempa, nieustannie miałam wrażenie, iż cała historia nie zdążyła jeszcze się zacząć, aż tu nagle zaskoczyły mnie napisy końcowe. Aż do samego finału nie zaprezentowano nam żadnej trzymającej w napięciu sceny. A wtedy – nie ukrywajmy – jest już odrobinę za późno, by poruszyć odbiorcę. Przez ponad połowę filmu zastanawiałam się, do czego on tak właściwie zmierza. Zaproponowana kulminacja nie wynagradza tego, że wytrwaliśmy przy ekranie przez minione półtorej godziny. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż zamiast ciekawie podsumować te śladowe ilości intrygi, twórcy zdecydowali się pójść na jeszcze większą łatwiznę. Naprawdę – niedopowiedzenia i otwarte zakończenia niekoniecznie równają się sukcesowi. Ten film jest tego idealnym przykładem. Tym, co rzuca się w oczy, są również kiepsko rozpisani bohaterowie. Walter podejmuje decyzje bardzo głupie i bezpodstawne, a jego żona zdaje się być zupełnie przezroczysta. Choć Jessica Biel kreuje tu postać zmagającą się z chorobą psychiczną, nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Szkoda, bo relacja między małżonkami początkowo zapowiadała się na bardzo ciekawą i istotną, tymczasem zupełnie zdominowano ją wprowadzeniem niepotrzebnego wątku drugiej kobiety. Młoda Ellie (Haley Bennett) nie wnosi do fabuły bieżącej zupełnie nic, a twórcy jak na złość poświęcają jej wyjątkowo dużo czasu ekranowego. Wprowadza to lekką dezorientację - nie wiadomo, czy głównym torem opowieści jest romans, czy ta nieszczęsna kryminalna intryga. Ani jedno ani drugie nie ma szansy by wybrzmieć w pełni, co daje efekt wybitnie przeciętny. Samo wydanie DVD także nie będzie cenną pozycją w Waszej filmotece – płyta oferuje jedynie ustawienia językowe (napisy są rzeczywiście bogate i usatysfakcjonują widzów z 20 krajów świata), a także podstawowy wybór scen. Choć z drugiej strony, brak dodatków i atrakcji tak naprawdę nie ma większego znaczenia, bo nie jest to rodzaj filmu, po którym aż chce się poszerzyć naszą wiedzę na temat tego, co zobaczyliśmy na ekranie. Trudno jednoznacznie wskazać przyczynę, która uczyniła A Kind of Murder filmem nieudanym, ale bez wątpienia takim właśnie jest. Cały seans ogląda się z najwyższą obojętnością – nie zależało mi na tym, by bohaterowi udało się uciec, czy dojść do prawdy. Nie poruszyły mnie osobiste perypetie Waltera i Clare, a także nie przestraszył detektyw-furiat, który był chyba najbardziej żywą ze wszystkich sennych postaci. Ot, przeciętny seans, który nawet nie ma na tyle siły, by wciągnąć widza w świat przedstawiony. Za wdzięczną stronę wizualną, dodatkowe oczko w górę - 5/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj