Kolejne dwa odcinki serialu Star Wars: Rebelianci nie oferują równego poziomu. Są gorsze i lepsze momenty.
Twórcy serialu
Star Wars Rebels pokusili się o trochę poważniejszy wydźwięk kolejnej historii 4. sezonu. Powrót na Lothal nie ma nic wspólnego z infantylnymi początkami serialu, ponieważ oferuje cięższą atmosferę i ukazanie odbiorcom mocniejszych aspektów wojny. Lothal w ogniu to świetny zamysł z dwóch przyczyn. Z jednej strony wydarzenia nabierają zupełnie innej wagi (skutek działań Imperium), a ich zło jest zobrazowane dość namacalnie. Zwłaszcza, że jest ono bezpośrednim efektem działań Rebelii. Z drugiej strony ma to znaczący wpływ na kształtowanie Ezry. W kontekście jego wielokrotnie sugerowanego przejścia na Ciemną Stronę Mocy poprzez brak kontroli emocji może mieć to wręcz kluczowe znaczenie. Jednak twórcy trochę to zmarnowali, ponieważ zaledwie kilka momentów sugeruje emocjonalny wydźwięk historii w związku z Ezrą. Poza tym nie widać tego wpływu na postać.
Być może to właśnie detale są tym, co nadaje wartości tym odcinkom. Weźmy wydarzenia z 5. epizodu po lądowaniu na Lothal. Mamy całkiem sprawnie zarysowany obraz imperialnej propagandy. Chciałoby się więcej kadrów w oparciu o tego typu zabiegi, które pokażą klarownie działania Imperium. Świetnie też wygląda scena pomiędzy Herą i Kananem - subtelna, emocjonalna i kierująca ich relację w jedynym oczekiwanym kierunku.
Nierówność tyczy się scen akcji, które trochę wybijają te odcinki z budowanego rytmu, tworzonego przez poważniejszą i mroczniejszą atmosferę. Przede wszystkim ucieczka bohaterów z miasta jest znowu zbyt zwyczajna. Twórcom - po raz kolejny - nie wychodzi tworzenie uczucia zagrożenia, co niesie za sobą banalność i sztuczną dramaturgię. Solidnie wypełnia czas, ale brak w tym iskry przygody i iluzji niepewności, gdzie fakt, że bohaterowie nie znajdują sie w opałach, przestaje mieć znaczenie.
Cała sprawa z TIE Defenderem jest o wiele lepsza, ale również nie obywa się bez zgrzytów. Na pierwszy plan wychodzi banał twórców, którzy wykorzystują urocze koty do pozbycia się strażników prototypu. Jasne, to wydarzenie jest wpisane w konwencję
Gwiezdnych Wojen i drzemie w tym echo
Powrotu Jedi, ale... nie w każdej sytuacji jest to wystarczające wyjaśnienie. W tym przypadku jest to po prostu zagranie głupie i pozbawione sensu. Zbyt ułatwiające wszystko, co się dzieje. Natomiast w akcji TIE Defender prezentuje się dużo lepiej. Pościg i walka w przestworzach wypada fantastycznie, a zdolności nowej maszyny zostały świetnie zaakcentowane. Prawdopodobnie to jedna z bardziej emocjonujących potyczek w przestworzach, z jakimi mieliśmy do czynienia.
Nie brak też mistycznego klimatu, który zawsze dobrze działa w Gwiezdnych Wojnach. W 6. odcinku objawia się on poprzez wilka z Lothal. Tajemnicza istota świetnie buduje atmosferę, nadając wydarzeniom ciekawszego wyrazu. Niby nic spektakularnego w tych momentach się nie dzieje, ale ten klimat wynagradza to z nawiązką.
Są to nierówne odcinki, w których nie brak błędów. Jednak stoją na tak solidnym poziomie, że gwarantują dobrą rozrywkę. Jest w tym kilka rzeczy, które twórcom wychodzą naprawdę kapitalnie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h