Twórcy serialu Star Wars: Rebelianci wychodzą obronną ręką z czegoś, co mogło popsuć finałowy sezon. Teraz to dopiero robi się interesująco.
Twórcy serialu
Star Wars Rebels szybko rzucają nas w wir akcji. Widzimy, że stawiają tutaj na mocny akcent sił Imperium i Wielkiego Admirała Thrawna. Dużo wielkich statków oraz dziesiątki myśliwców. Zatem sam w sobie atak eskadry pod dowództwem Hery wydaje się absurdem skazanym na porażkę. Jednak w tym miejscu czuć bardzo wyraźne nawiązania do
Nowej nadziei, gdzie także grupka myśliwców walczyła z przeważającą siłą wroga. Dlatego też takimi subtelnymi smaczkami twórcy wychodzą obronną ręką z czegoś, co mogło zniszczyć postać Thrawna i popsuć jakiekolwiek dobre wrażenie.
Starcie w kosmosie jest klimatyczne, efektowne, ale zarazem w miarę sensowne i z odpowiednio dobrym zawieszeniem niewiary. Działa to dokładnie tak samo, jak w części IV. Udaje się zbudować sporo emocji oraz naprawdę miły dla oka pojedynek w przestworzach pomiędzy Herą w X-Wingu a eksperymentalnym TIE Defenderem. To buduje w tym miejscu warstwę rozrywkową tego odcinka na wysokim poziomie. I nawet twórcy nie boją się zabijać Rebeliantów! Nie ma tu uszczerbku na reputacji Thrawna, bo koniec końców był na wszystko przygotowany. A to daje nam dwa najlepsze ujęcia w historii serialu: dziesiątki TIE Fighterów lecących na eskadrę Hery oraz klimatyczne spojrzenie na zestrzelone myśliwce Rebelii. Takim sposobem twórcom udaje się stworzyć odcinek, który zrywa z radosną konwencją serialu animowanego. Ten atak był skazany na porażkę i scenarzyści rozpisali to tak, jak trzeba.
Pościg z Herą i jej towarzyszem wzbudza we mnie mieszane odczucia z uwagi na pewne naciągnięcia wynikające z uproszczeń oraz ze względu na Rukha. Kompletnie nie mogę przekonać się do tego, jak ten Noghri został przedstawiony na ekranie. Jego zachowanie, zwierzęce cechy oraz sposób walki - wszystko wydaje się nie na miejscu, niepasujące, tak, jakby coś tutaj nie grało. Trudno mi do końca to opisać, bo to ma związek raczej z moimi wyobrażeniami Rukha i Noghrich, jakie pozostałe po lekturze książek. Czuję, że coś zgrzyta i nie pasuje, ale tak naprawdę nazwać tego nie można. Koniec końców wątek jednak sprawdza się na tyle, by go pochwalić. Walka Hery z Rukhem może się podobać, bo wzbudza emocje i koniec końców bohaterka przegrywa i staje się jeńcem. A to kontekście zbliżającego się końca i świadomości, że Hera na pewno przeżyje, staje się ciekawym zagraniem.
Ten odcinek kreuje mistyczną aurę wokół Kanana aka Caleba Dume'a, którego nazwisko wilk ciągle powtarza. Na razie jest w tym dużo tajemnicy, ale i świetnego klimatu, który sprawia, że niewiedza staje się zaletą. To buduje atmosferę odcinka i kreuje ciekawą perspektywę większego znaczenia Kanana w ostatnich odcinkach. Mi natomiast ciągle towarzyszy uczucie, że Jedi zginie poświęcając się dla Hery. Jest to jeden z tych wątków, który wydaje się dojrzalszy niż cały seria. Po raz pierwszy grupa bohaterów nie idzie na ślepo, by ratować przyjaciół. Wszyscy się godzą na to, że Kanan musi zrobić to sam. A to taki swoisty dowód na to, że ten serial wyewoluował.
Dobry, efektowny i emocjonujący odcinek serialu, który pomimo kilku wad, daje to, czego oczekiwać powinniśmy. Jest klimat i mocny rozwój historii obiecującej wiele na przyszłość.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h