Arrow dobiegło końca, co oznacza, że jego miejsce musi zająć inny serial ze świata DC. Padło na Stargirl - produkcję, która 19 maja trafi na HBO GO. Jak się prezentuje? Przeczytajcie naszą bezspojlerową recenzję.
O istnieniu Stargirl i jej ekipy dowiedzieliśmy się po raz pierwszy w finale crossoveru, w którym przez chwilę zaprezentowano bohaterów z Ziemi-2. Teraz przyszedł czas na origin story, w którym dowiemy się, jak nastoletnia Courtney Witmore (
Brec Bassinger) stała się bohaterką zwaną Stargirl. Nie ma co ukrywać, jej historia nie jest wielce oryginalna. Dziewczyna wraz z matką i ojczymem, którego niezbyt dobrze zna, przeprowadza się do nowego miasteczka. Podczas wypakowywania rzeczy natrafia na włócznię, która dzięki jej dotykowi uaktywnia swoje supermoce. Ale jak nauczył nas wujek Ben, z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. I o tym chyba będzie ten serial. Piszę "chyba", bo pierwsze dwa odcinki nie wyznaczają klarownie kierunku, w którym fabuła będzie zmierzać.
Stargirl nie jest kolejnym serialem z Arrowverse. To dużo lżejsza produkcja skierowana do zupełnie innego widza. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że będą się na nim dobrze bawić różne pokolenia. Ma w sobie dużo więcej humoru, niż pozostałe propozycje ze świata DC, no może z wyjątkiem
Doom Patrol. Przemoc jest tutaj mniej brutalna, choć krew i siniaki pojawią się często. Dwa pierwsze odcinki są wypełnione akcją i starają się, w jak najszybszym tempie, wprowadzić widza w świat, w którym Justice Society of America zostało pokonane przez swoich przeciwników i do tej pory się nie odrodziło. Zresztą serial otwiera scena, w której ci legendarni bohaterowie toczą swoją ostatnią walkę. Pomimo takiego widowiskowego otwarcia, serial później na chwilę hamuje, by przedstawić nam główne postaci i ich motywy.
Do gustu przypadł mi wybór i casting bohaterów. Pierwsze odcinki opierają się na budowaniu relacji pomiędzy Courtney a jej ojczymem Patem, świetnie zagranym przez
Luke’a Wilsona. Przynajmniej na początku jest on odpowiedzialny za komediową część historii. Pat to na pozór normalny facet, który kiedyś był przybocznym Starmana. Po jego śmierci zawiesza swoją działalność i stara się wieść normalne życie. Co nie znaczy, że nie marzą mu się przygody. W tajemnicy przed wszystkimi buduje bowiem wielkiego robota zwanego Naszywką, dzięki któremu znów będzie mógł walczyć ze złem, gdy przyjdzie taka potrzeba. A nadchodzi ona szybciej, niż by się tego spodziewał. Dawni wrogowie zaczynają powracać, gdy tylko jego pasierbica potajemnie uaktywnia włócznię i w ramach lekcji dobrego wychowania wysadza samochód jednego ze szkolnych mięśniaków prześladującego starszych. To wydarzenie uruchamia lawinę wydarzeń, w wyniku której w miasteczku uaktywnia się działalność czarnych charakterów.
Widać, że twórcom zależało na tym, by ta produkcja obfitowała w humor, jak i dość wyraźne nawiązania do komiksów DC. Stąd nawiązanie do wielu bohaterów już w pierwszych odcinkach. Jak pisałem wcześniej, my nie słyszymy tylko o członkach Justice Society of America, ale widzimy ich w akcji, co otwiera wiele możliwości, między innymi na ich obecność w opowieściach Pata. W końcu nie obsadzasz kogoś takiego jak
Joel McHale w roli Starmana tylko po to, by pojawił się na ekranie przez pięć minut.
Z plakatów i zapowiedzi umieszczonej w crossoverze wiemy, że Stargirl będzie miała sprzymierzeńców i z nimi utworzy nową grupę bohaterów broniącą miasto. Jednak do tego punktu jeszcze daleka droga. W pierwszych dwóch odcinkach dziewczyna dopiero wdraża się w rolę herosa i zaczyna poznawać możliwości tajemniczej włóczni, która notabene staje się osobnym bohaterem tego serialu. Jej miejscami komiczne zachowanie i charakterek przypomina pelerynę Doktora Strange'a.
Stargirl, przynajmniej na początku, odbiega od typowej
teenage drama. Nie opiera się na perypetiach miłosnych Courtney, ale na jej głębokiej potrzebie dowiedzenia się, czemu 10 lat temu jej ojciec wyszedł i już nigdy nie wrócił. Buduje sobie w głowie jego perfekcyjny obraz. Marzy jej się, by był on kimś więcej niż tchórzem, który zostawił swoją rodzinę. To jest uczucie, które ją napędza i pewnie ukształtuje jako bohaterkę .
Brec Bassinger bardzo dobrze prezentuje się w pierwszych dwóch odcinkach. Pomijając to, że jest to bardzo urodziwa dziewczyna, widać także, że jest wysportowana i większość skomplikowanych wyczynów w powietrzu robi sama, bez pomocy kaskadera. Ma także ciekawe poczucie humoru pasujące do jej bohaterki i potrafi w naturalny sposób wejść w przepychanki słowne ze swoim ekranowym ojczymem, co też całości dodaje pewnej pikanterii.
Również czarne charaktery dają się poznać z bardzo dobrej strony. Z racji tego, że jest to recenzja bez spojlerów, powiem tylko, że faktycznie udaje im się wzbudzić grozę. Nie są karykaturalni w swojej grze.
Nowy serial z uniwersum DC zalicza bardzo ciekawe otwarcie i daje nadzieje, że twórcy mają pomysł na pierwszy sezon i szybko nie obniżą lotów. Zwłaszcza że dostali chyba większy budżet niż koledzy pracujący przy Arrowverse, co widać po zastosowanych tutaj efektach specjalnych, chociażby robocie należącym do Pata. Wydaje mi się, że fani powinni być zadowoleni, bo bardzo dobrze oglądało mi się te dwa odcinki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h