Stargirl nadal ma problem z fatalnymi decyzjami dotyczącymi zachowania Courtney w 2. sezonie. Widzieliśmy już paranoję i obsesję, a kolejny odcinek pokazuje ją dodatkowo jako bezmyślną superbohaterkę i trochę jak dziecko w gorącej wodzie kąpane. Mam świadomość, że Court jest nastolatką, ale w pierwszym sezonie jej wiek i charakter dobrze współgrały z wydarzeniami, więc jak popełniała błędy, nie było to irytujące i głupie. Teraz jej przemiana idzie w bardzo złym kierunku i po trzech odcinkach Court jest najgorszą postacią serialu, którą naprawdę trudno znieść. Nowy odcinek niewiele zmienił - czy to w relacji bohaterki z bratem, czy to z Yolandą. Niestety, w tym wykreowanym przez twórców egocentryzmie Court nigdy nie widać, by dla nich po prostu była.  Znamienne jest, że brata zaczęła wspierać w momencie, gdy może dołączyć do grupy. Widzę jednak plusy takiego stanu rzeczy. Mike Dugan ( syn Pata i przyrodni brat Court) był najsłabszym elementem pierwszego sezonu, a w najnowszym odcinku w końcu dostaje swoje pięć minut. Nigdy nie było pomysłu na tę postać,  ale 2. sezon to zmienia. Poczucie wyobcowania i samotności bohatera genialnie pokazuje, jak dużego złego przynosi zachowanie Court. Dlatego gdy odcinek poświęca czas na zaznajomienie się Mike'a z Thunderboltem i ich pierwsze kroki w superbohaterskim świecie, całość nabiera wyrazu. Oczywiście Thunderbolt za bardzo przypomina dżina z historii o Aladynie (poczucie humoru, forma mówienia), ale w tym danym momencie i konwencji sprawdza się to wyśmienicie. Jest zabawnie, ciekawie i efekciarsko. Scena z deszczem znaków Stop świetnie wpisała się w konwencję odcinka i... aż szkoda, że zostało to tak banalnie ucięte. W końcu znaleziono jakiś pomysł dla Mike'a, dający mu znaczenie. A wszystko okazało się ciekawostką na chwilę, bo Thunderbolta dostał jakiś losowy dzieciak z innego miejsca. Marnuje to potencjał, a z drugiej strony wydaje się to spowodowane tylko tym, że koszt tej supermocy jest wysoki w kontekście efektów specjalnych.
fot. materiały prasowe
Pierwsze dwa odcinki były nudne i prawie w ogóle nie było tam efektów specjalnych. Ten odcinek zdecydowanie ma ich sporo; prawie tyle, ile dobre odcinki pierwszego sezonu. To jednak niewiele zmienia w jakości, bo gdy przychodzi do konfrontacji z Shadem, starcie jest krótkie, pozbawione ikry i nudne wizualnie. To staje się dużym problemem, gdy warstwa rozrywkowa tak bardzo kuleje. Jak wątek Mike'a świetnie się sprawdził i był efekciarski aż do banalnego finału, tak ta kwestia poległa po całości. Kwestia czarnego charakteru również pozostawia wiele do życzenia. Z jednej strony Shade jest charyzmatyczny, a twórcy dobrze budują wokół niego atmosferę niepokoju (spotkanie z mamą Court w magazynie) i dwuznaczności. Jego odejście z grupy superzłoczyńców pokazuje, że ma on inne motywacje i może być ciekawym dodatkiem do 2. sezonu. Problem jest, że twórcy wykorzystują go do budowy atmosfery wokół Eclipso, który jest z Cindy. Biorąc pod uwagę to, co już widzieliśmy, nie ma tu mowy o mroku, klimacie, niebezpieczeństwie i grozie. A to już staje się problemem, gdy to on ma być tym głównym złym. Tym razem Stargirl daje lepszy odcinek dzięki Mike'owi. Zbyt dużo jednak w tym chaosu, a za mało pomysłu. Do tego dochodzą błędne decyzje i braki budżetowe.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj