Stargirl: sezon 2, odcinek 3 - recenzja
Stargirl jest dziwnym serialem w 2. sezonie, a 3. odcinek wydaje się to potwierdzać.
Stargirl jest dziwnym serialem w 2. sezonie, a 3. odcinek wydaje się to potwierdzać.
Stargirl nadal ma problem z fatalnymi decyzjami dotyczącymi zachowania Courtney w 2. sezonie. Widzieliśmy już paranoję i obsesję, a kolejny odcinek pokazuje ją dodatkowo jako bezmyślną superbohaterkę i trochę jak dziecko w gorącej wodzie kąpane. Mam świadomość, że Court jest nastolatką, ale w pierwszym sezonie jej wiek i charakter dobrze współgrały z wydarzeniami, więc jak popełniała błędy, nie było to irytujące i głupie. Teraz jej przemiana idzie w bardzo złym kierunku i po trzech odcinkach Court jest najgorszą postacią serialu, którą naprawdę trudno znieść. Nowy odcinek niewiele zmienił - czy to w relacji bohaterki z bratem, czy to z Yolandą. Niestety, w tym wykreowanym przez twórców egocentryzmie Court nigdy nie widać, by dla nich po prostu była. Znamienne jest, że brata zaczęła wspierać w momencie, gdy może dołączyć do grupy.
Widzę jednak plusy takiego stanu rzeczy. Mike Dugan ( syn Pata i przyrodni brat Court) był najsłabszym elementem pierwszego sezonu, a w najnowszym odcinku w końcu dostaje swoje pięć minut. Nigdy nie było pomysłu na tę postać, ale 2. sezon to zmienia. Poczucie wyobcowania i samotności bohatera genialnie pokazuje, jak dużego złego przynosi zachowanie Court. Dlatego gdy odcinek poświęca czas na zaznajomienie się Mike'a z Thunderboltem i ich pierwsze kroki w superbohaterskim świecie, całość nabiera wyrazu. Oczywiście Thunderbolt za bardzo przypomina dżina z historii o Aladynie (poczucie humoru, forma mówienia), ale w tym danym momencie i konwencji sprawdza się to wyśmienicie. Jest zabawnie, ciekawie i efekciarsko. Scena z deszczem znaków Stop świetnie wpisała się w konwencję odcinka i... aż szkoda, że zostało to tak banalnie ucięte. W końcu znaleziono jakiś pomysł dla Mike'a, dający mu znaczenie. A wszystko okazało się ciekawostką na chwilę, bo Thunderbolta dostał jakiś losowy dzieciak z innego miejsca. Marnuje to potencjał, a z drugiej strony wydaje się to spowodowane tylko tym, że koszt tej supermocy jest wysoki w kontekście efektów specjalnych.
Pierwsze dwa odcinki były nudne i prawie w ogóle nie było tam efektów specjalnych. Ten odcinek zdecydowanie ma ich sporo; prawie tyle, ile dobre odcinki pierwszego sezonu. To jednak niewiele zmienia w jakości, bo gdy przychodzi do konfrontacji z Shadem, starcie jest krótkie, pozbawione ikry i nudne wizualnie. To staje się dużym problemem, gdy warstwa rozrywkowa tak bardzo kuleje. Jak wątek Mike'a świetnie się sprawdził i był efekciarski aż do banalnego finału, tak ta kwestia poległa po całości.
Kwestia czarnego charakteru również pozostawia wiele do życzenia. Z jednej strony Shade jest charyzmatyczny, a twórcy dobrze budują wokół niego atmosferę niepokoju (spotkanie z mamą Court w magazynie) i dwuznaczności. Jego odejście z grupy superzłoczyńców pokazuje, że ma on inne motywacje i może być ciekawym dodatkiem do 2. sezonu. Problem jest, że twórcy wykorzystują go do budowy atmosfery wokół Eclipso, który jest z Cindy. Biorąc pod uwagę to, co już widzieliśmy, nie ma tu mowy o mroku, klimacie, niebezpieczeństwie i grozie. A to już staje się problemem, gdy to on ma być tym głównym złym.
Tym razem Stargirl daje lepszy odcinek dzięki Mike'owi. Zbyt dużo jednak w tym chaosu, a za mało pomysłu. Do tego dochodzą błędne decyzje i braki budżetowe.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat