Jeśli uważacie, że o świecie seriali superbohaterskich stacji The CW wiecie już wszystko, to z pewnością byliście w błędzie. Dopiero po seansie ostatniego odcinka Supergirl, zatytułowanego Mr. & Mrs. Mxyzptlk, dojdzie do Was to, jak mało życia poznaliście. Tylko osoba, która wyjdzie bez szwanku z obcowania z ostatnią odsłoną ekranowych przygód Dziewczyny ze Stali, będzie miała co opowiadać potomnym, na zasadzie – „ja też przeżyłem prawdziwy kataklizm”. Wygląda na to, że scenarzyści produkcji dostali wolne, a na stanowisku reżysera obsadzono łabędzia, który w końcu wie, jak łączyć się w pary na całe życie. W Supergirl zaprezentowano więc łopatologiczną lekcję na temat świętowania walentynek. Natężenie ekranowego lukru od pierwszych już minut odcinka było jednak nie do zniesienia. Nie ma tu mowy o żadnej konstrukcji fabularnej czy narracyjnych zapędach – słowo „miłość” potraktowano jak wytrych, który można wsadzić w dowolne miejsce na ekranie. Głównym scenarzystą odcinka, jeśli jednak założymy, że takowy w pracy się stawił, był tym razem najprawdopodobniej Joseph Goebbels, który napisał na kartce papieru jedno tylko zdanie: „Kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą”. Twórcy ledwie kilka minut oszukiwali nas i samych siebie nawzajem, że w Mr. & Mrs. Mxyzptlk rzeczywiście może chodzić o fabułę – na tyle czasu starczyło sił. Mr. Mxyzptlk pojawia się więc na Ziemi i wyznaje Karze swoją miłość. Mon-El jest sakramencko podirytowany, podobnie jak Maggie, która musi mierzyć z największym wyzwaniem logistycznym od czasu lądowania aliantów w Normandii, czyli spędzeniem walentynkowego wieczoru z Alex. Jest jeszcze płaczek Winn, uratowany przez powabną istotę ze Starhaven (jedyny, przy czym na razie pusty ukłon w stronę fanów komiksów) i Hank, który swoją walentynkę wysyła aż na Marsa. Prawdziwy kiermasz emocjonalny, systematycznie zamieniający się w bezmyślną propagandę miłosną. Oczywiście ktoś, być może przechadzająca się po siedzibie stacji The CW sprzątaczka, zwrócił uwagę, że Mr. Mxyzptlk wygląda w komiksach odpychająco, a przecież żeńska część widowni, złożonej w końcu głównie z nastolatków musi mieć do kogo wzdychać. Tytułowy bohater odcinka jest więc tak piękny, jak trzeba, psotnik z niego okrutny, prawdziwy jajcarz, który spokojnie mógłby poprowadzić Studio Yayo. Hop! – suknia ślubna na Karze, bęc! – pojedynek z Mon-Elem na pistolety. Prawdziwy ubaw po pachy w całej tej miłosnej paradzie. Kwintesencją głupoty fabularnej staje się Bogu ducha winny Mon-El, zmanipulowany przez Karę udającą, że bierze ona ślub z przybyszem z piątego wymiaru. Ledwie chwilę później na ekranie jest jednak równie przerażająco – Forteca Samotności zaraz zwali się na głowy. Na szczęście strażak Mxyzptlk gasi pożar, wpisując specjalny kod w postaci swojego nazwiska literowanego od tyłu. A że to akurat odeśle go tam, skąd przybył...  Nie mam żadnych wątpliwości, że twórcom brakowało pomysłów na ten odcinek – widać to w absolutnie każdym możliwym momencie. Z ekranu raz po raz słyszymy więc wyświechtane do bólu frazesy o miłości, uczuciach, związkach, walentynkach. Sęk w tym, że problem z ich wypowiadaniem mają sami członkowie obsady. Bodajże najlepiej widać to na przykładzie Melissa Benoist, której gra aktorska w ostatnim odcinku serialu razi sztucznością. Momentami będziemy mieć wrażenie, że Kara chce wybuchnąć śmiechem w reakcji na kolejny bon-mot, który albo słyszy, albo sama formułuje. Szczerze mówiąc, nikt nie zauważyłby różnicy, gdyby ekranowe postacie siadały na stołku, wypowiadały swoje kwestie, schodziły i tak w koło Macieju. Stacja CW postanowiła jednak uczynić z tego odcinka swoisty teledysk, który będzie doskonałą odpowiedzią na burzę hormonalno-emocjonalną amerykańskiej młodzieży. Problem polega na tym, że z wyjątkiem odcinka Luthors ostatnie odsłony produkcji nie porywają – ani fabularnie, ani w żaden inny sposób. To jedna wielka gra na przeczekanie i przetrzymanie widza do zasadniczej fazy 2. sezonu. Supergirl niebezpiecznie pikuje, a my coraz częściej musimy przekonywać samych siebie, że to tylko kolejny wypadek przy pracy. Serial wcześniej utknął na dnie, teraz jeszcze został przykryty grubą warstwą fabularnego mułu. Nawet pomimo takiej oceny musimy przyznać, że prawdopodobnie niżej niż w Mr. & Mrs. Mxyzptlk upaść nie można. Szkoda tylko, że to jedyny pozytyw, jaki zostaje z nami po ostatnim odcinku serialu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj