Serial Supergirl powraca do formy i daje nadzieję na lepsze jutro. Twórcy zdecydowali się poświęcić wszechobecne "ochy" i "achy" miłosne na rzecz zasadniczej osi fabularnej całego sezonu – efekt jest naprawdę dobry.
Dobre wieści dla fanów produkcji stacji The CW:
Supergirl znów oddycha pełną piersią – dosłownie i w przenośni. I to na tyle przekonująco, że tę sytuację już na początku odcinka postanowił wykorzystać as nad asami w dziedzinie uwodzenia kobiet, Mon-El. Twórcy w ekspresowym tempie rozliczają się ze wszystkimi mankamentami i głupstewkami poprzedniej odsłony serii. Tym razem spoiwem historii nie są więc serduszka i inne landrynki (choć jakieś kwiaty przecież się znajdą), lecz powrót do akcentowania większych zagrożeń, które wciąż malują się gdzieś na horyzoncie. Serial po raz kolejny zyskuje na odejściu od spuszczania solidnego manta złoczyńcy tygodnia. W
Homecoming udaje się więc znaleźć równowagę pomiędzy wątkami miłosnymi, osobistymi dramatami, osią fabuły całego sezonu i ekranową jatką. Wtóruje jeszcze temu naprawdę dobra gra aktorska niektórych członków obsady. Ot, sprawdzony przepis na sukces.
Fabułę
Homecoming tylko pozornie da się streścić w kilku zdaniach. Dawno niewidziany Jeremiah Danvers w końcu wydostaje się z macek Projektu Cadmus. Od samego początku będziemy jednak czuli, że w tym wydarzeniu jest coś niepokojącego, o czym z ekranu raz po raz informuje Mon-El. Rodzina Danversów jest co prawda zachwycona, Hank cieszy się z powrotu przyjaciela, lecz wystarczy chwila, by Jeremiah zaczął bawić się w hakera w siedzibie DEO. Agent Cadmus pod przykrywką szuka więc pliku ze spisem wszystkich kosmitów w USA. Historia wydaje się banalna, jednak jej najmocniejszymi punktami są niedopowiedzenia i ciąg przyczynowo-skutkowy, który wywołują ukazywane wydarzenia. Wielu z bohaterów produkcji przejdzie ekspresową metamorfozę, a sam rozwój akcji nacechowany jest niepewnością. Tym samym twórcy raczą nas czymś w rodzaju twistów fabularnych, zaserwowanych naturalnie w mikroskali.
Całkiem dobrze prezentuje się na ekranie jedna z początkowych sekwencji, w której Supergirl i Marsjański Łowca Ludzi odbijają Danversa z konwoju Cadmus. Twórcy nie boją się nawet zastosowania spowolnionych ujęć, co w połączeniu z natężeniem akcji prezentuje się zaskakująco wiarygodnie. Sęk w tym, że od dłuższego już czasu Hank w swoim marsjańskim wcieleniu jest wykorzystywany przez odpowiedzialnych za serial tylko wtedy, kiedy jest to niezbędne. Zaskakuje to o tyle, że to prawdopodobnie bohater z największym potencjałem w całej produkcji i komiksowym wyjadaczom ciężko jest przyzwyczaić się do stanu rzeczy, w którym Marsjanina można znokautować solidnym kopniakiem. Jego potęgę zastępują więc krzyki i podniesiony głos – nie da się ukryć, że przyczyną tego typu zabiegów są ograniczenia budżetowe.
Na szczęście jednak w
Homecoming rekompensatą za te niedociągnięcia staje się przekonujący scenariusz. Choć zmiana podejścia bohaterów do wracającego Danversa przebiega w tempie błyskawicznym, to aktorzy dwoją się i troją, by narracyjne zamieszanie nie raziło sztucznością. Jedną z najlepszych swoich scen w całej produkcji ma więc do zagrania
Chyler Leigh, której Alex musi poradzić sobie z bólem po zdradzie ojca. Pytanie tylko, na ile jest to wspięcie się na aktorskie wyżyny, a na ile powiew świeżości po zaklęciu jej bohaterki w trzech czy czterech minach, które ta, będąc w związku, musi prezentować na ekranie? Nadspodziewanie dobrze radzi sobie również
Dean Cain. Jego Jeremiah nie ma w sobie nic z postaci, którą widzieliśmy wcześniej – przyczajonego gdzieś na trzecim planie taty, tym ciekawszego, im mniej słów wypowiada.
Źródło: Dean Buscher/The CW
W końcu dowiadujemy się również nieco więcej na temat złowieszczego planu Projektu Cadmus. Jak pokazuje ostatnia scena, jest on już w posiadaniu statku znanych z crossoveru Dominatorów. W dodatku Jeremiah zna prawdę o tożsamości Mon-Ela, a pamiętajmy jeszcze, że do Ziemi zbliżają się kosmiczni łowcy. Tego typu sugestie fabularne pozwalają nam wierzyć, że
Supergirl wcale nie musi nieustannie popadać w narracyjną monotonię. Twórcy znaleźli już przecież wcześniej sposób na to, by nawet w przypadku braku pomysłów wykorzystywać na ekranie sprawdzone sposoby na podejmowanie swoistego dialogu z widzami. Cieszy również to, że ostatecznie wyleczyli się oni z miłosnej gorączki i skupili na rozwijaniu fabuły. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę fakt, że w kolejnym odcinku pojawią się
Teri Hatcher i
Kevin Sorbo, to ta gra na przeczekanie do najważniejszej części sezonu może być intrygująca. Wam i sobie życzę, by nie były to tylko pobożne życzenia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h