Ostatni odcinek Supergirl ma wszystko to, czego moglibyśmy oczekiwać: dobrze poprowadzone i sprawnie zazębiające się wątki, niezmierzone pokłady uroku Melissy Benoist, sceny walk, wiszące dosłownie i w przenośni w powietrzu zagrożenie, feerię jaśniejących świateł oraz subtelny flirt z komiksowymi wyjadaczami. Nie ma też żadnego przypadku w tym, że zatytułowano go Medusa – to mityczne i tajemnicze stworzenie, a fascynacja nim potrafi być zgubna. Dlatego też w tej odsłonie serii wszyscy zachowują się jak zamurowani - Kara i Lena przytłaczającą spuścizną rodziny, Alex swoim miłosnym wyznaniem, Hank przeprowadzoną w ekspresowym tempie transfuzją krwi, a widz tym, co maluje się na horyzoncie. Widać tam bowiem tajemniczych kosmitów, którzy zadali sobie sporo trudu, by znaleźć Mon-Ela (o tym szerzej za chwilę). Nie ukrywajmy jednak, że akurat ten odcinek serialu przyciągnął nie tylko jego wiernych fanów, ale również całe tabuny czekających na crossover stacji CW. Tego co prawda w Medusie jest jak na lekarstwo, lecz i tak pewnie większość z nas chciała krzyknąć do Kary: dziewczyno, chłopaki z Central City się do ciebie dobijają! Gdy Barry i Cisco majsterkują przy wyłomach (do trzech razy sztuka, panowie), twórcy Supergirl postanowili policzyć szable i przegrupować siły przed kolejną częścią sezonu. Projekt Cadmus wypuszcza więc śmiercionośnego wirusa, w dodatku stworzonego przez ojca Kary, a w działaniu mamie Luthor pomaga panoszący się tu i tam Cyborg Superman. Odpowiedzialni za serial prowadzą z nami w tym przypadku swoistą grę. Choć organizacja zapewne nie powiedziała jeszcze swojego ostatniego słowa, to twórcy całkiem umiejętnie dają do zrozumienia, że w 2. sezonie produkcji zagrożeń będzie znacznie więcej – może nawet bardziej śmiercionośnych, niż mogliśmy to obserwować do tej pory. Sporą zagadkę stanowi też dla nas postać Leny Luthor. Jej pozorowana przemiana wypadła na ekranie na tyle wiarygodnie, że możemy w ciemno zakładać, iż jej rodzinne brzemię jeszcze nie raz zaważy na całej historii. Akcja w Medusie została z kolei zintensyfikowana do tego stopnia, że wątki poboczne, od jakiegoś czasu w serialu będące prawie wyłącznie miłosnymi, pozwalają nam złapać oddech przed nadejściem kolejnych fal zasadniczej osi fabuły. O ile więc romantyczne tango Mon-Ela i Kary prezentuje się całkiem przekonująco – w końcu chłopak stara się już o względy jej matki, o tyle wielu widzów będzie miało problem z miłosnymi zalotami Alex i Maggie. W tym przypadku nie chodzi o samą treść przekazu, co o formę, w jakiej postanowili serwować nam ten wątek twórcy. Na ekranie wypada to najlepiej wtedy, gdy zostaje sprowadzone do akcentowania relacji pomiędzy obiema zainteresowanymi. Znacznie gorzej jest w momentach, w których Alex zbiera się na wyznanie swojej tajemnicy rodzinie i przyjaciołom. Nazwijmy rzeczy po imieniu: każdy z jej najbliższych ma wypisaną otwartość na twarzy. Najpewniej twórcy chcą tu oddać wagę i złożoność całej sytuacji, jednak pokazując widzom to, co powinno być zupełnie normalne, sami popadają w schematy, jakby na siłę szukając wśród bohaterów kogoś, kto za homoseksualną miłość chciałby nadal palić na stosie. Niekiedy wypada to pokracznie: dobre są intencje, jednak epatowanie tym wątkiem, który zdaje się czyhać za każdym rogiem, momentami zmierza w stronę zerojedynkowej wykładni. Problemów w odcinku Medusa jest więcej. Wygląda na to, że zagęszczenie akcji przerosło scenarzystów, dlatego też Supergirl powaliła Cyborg Supermana ciosem znikąd, a powoli zamieniający się w potwora Hank w ekspresowym tempie znajduje lekarstwo na swoje bolączki. Na szczęście jednak w tej odsłonie serii znajdziemy o wiele więcej pozytywów. Całkiem nieźle, przynajmniej w porównaniu do tego, co mogliśmy zobaczyć w produkcji do tej pory, prezentuje się warstwa wizualna historii – cieszy fakt, że postanowiono w końcu nie oszczędzać na efektach specjalnych, więc w ciągu 40 minut widzimy na ekranie statek kosmitów, Fortecę Samotności, Marsjanina zielonego, Marsjanina ni to zielonego, ni białego i jeszcze feerię barw nad National City, będącą pokłosiem działania tytułowego wirusa. Koncertowo (i znów – jak na produkcję, w której przyszło jej grać) prezentuje się w tym odcinku Melissa Benoist. Właściwie każda kolejna scena pozwala jej oddać na ekranie całe spektrum emocji: smutek, irytację, powolne zakochiwanie się, radość, zadumę, a co bardziej wytrwali dostają w nagrodę jej ujmujący uśmiech wtedy, gdy w jej mieszkaniu pojawiają się Barry i Cisco. Nie mogą też narzekać miłośnicy komiksów. Mama Luthor chce więc zajumać swojej przepięknej córze izotop-454; wiadomo – Lex siedzi za kratkami, paczki na święta zapewne nie dostanie, więc chociaż przeczyta w gazetach, jak to gęsto ściele się kosmiczny trup. Liczba 454 nie jest tu jednak żadnym przypadkiem. Nawiązuje ona do komiksu The Adventures of Superman #454. W tej historii Człowiek ze Stali zostaje porwany przez potężnego złoczyńcę, Mongula, który chce go zamienić w gladiatora na swojej planecie Warworld. W czasie podróży heros dowiaduje się, że jego przodkowie stworzyli… śmiercionośnego wirusa. Brzmi znajomo, prawda? Tę opowieść możemy połączyć z pokazanymi w odcinku dosłownie na chwilę tajemniczymi kosmitami. Już wcześniej wyjawiono, że Mon-El był na Warworld, a w serialu pojawił się powiązany z tym światem potężny Draaga, z którym Supergirl walczyła w swoistym podziemnym kręgu. Nie można więc wykluczyć, że kosmicznymi najeźdźcami dowodzi Mongul, choć bardziej prawdopodobna byłaby tutaj jego córka – Mongal. Jest jeszcze jedna teoria: w komiksowej serii Invasion z lat 80., która stanowiła inspirację dla całego crossoveru CW, obok Dominatorów pojawia się jeszcze jedna rasa obcych – Durlanie. Te zmiennokształtne istoty również odcisnęły swoje piętno na historii CW, a najbardziej znanym ich przedstawicielem jest Chameleon Boy, swego czasu członek Legionu Superbohaterów. Miejmy nadzieję, że twórcy w umiejętny sposób rozwiążą całą zagadkę. W odcinku Medusa zdołano upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej więc strony przygotowano fanów na nadchodzące w serialu wydarzenia, z drugiej zaś rozpoczęto crossover stacji CW. Produkcja zdaje się trzymać równy poziom w obecnym sezonie; choć nie brak tu mankamentów, to jednak coraz częściej odpowiedzialni za serię potrafią nas pozytywnie zaskoczyć. Co więcej, bardzo odważnie podchodzą oni ostatnimi czasy do otaczania cukierkowego przekazu wszędobylskim mrokiem. Znajduje to już wyraz nie tylko w grze świateł, ale również we wprowadzanych do historii lokacjach czy sugerowanej z ekranu niejednoznaczności bohaterów. Zanim jednak sprawdzimy ile w tym z iluzji, a ile z dobrego pomysłu na opowieść, czas przygotować się na kosmiczną inwazję. Flash, Supergirl, Green Arrow i spółka już na nas czekają.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj