Sytuacja w serialu Superman i Lois trochę się ustabilizowała. Wiemy już, do czego zmierzamy w finale, a bohaterowie są bliscy zjednoczenia się w walce ze swoim wrogiem.
Superman i Lois w 2. sezonie to serial mocno nierówny. Jeszcze przed przerwą mieliśmy raczej słabe odcinki, które odstawały nawet od tego, co prezentowano w drugiej połowie premierowej odsłony. Wcześniej zdarzały się dobre momenty, ale były to raczej chwilowe zrywy. Tym razem końcówka zapowiada się naprawdę nieźle. Omawiane odcinki przypominają o tym, że są tu bohaterowie, którym chce się kibicować. Po ostatniej przygodzie Supermana w Świecie Inwersji, tytułowy bohater wraca wreszcie do Smallville.
Wiadomo wreszcie, do czego to wszystko zmierza. Główna intryga stała się klarowna, a miejsce bohaterów w tej historii przestało być tajemnicą. Jasne, wciąż możemy spierać się o to, czy wątek Cushingów wnosi cokolwiek do tej produkcji, ale tym razem nie poświęcono im aż tyle czasu ekranowego. Twórcy pozwolili nam złapać oddech. Mimo wielu bardzo intensywnych scen (związanych chociażby z próbą zniszczenia medalionu) znalazł się czas na istotne rozmowy, które wcześniej nie kleiły się najlepiej scenarzystom.
12. odcinek ma naprawdę dobre tempo, co jest niewątpliwie zasługą świetnie rozłożonych akcentów na poszczególne wątki. Mamy próbę powstrzymania Ally Alston, jednocześnie dochodzi do istotnych wydarzeń wewnątrz grupy. Oglądamy następstwa wyznania prawdy przez Clarka, że ten jest Supermanem.
Scenariusz nie jest jednak doskonały, co przejawia się w pewnej powtarzalności. Znowu mamy wroga, który potrafi neutralizować moc Supermana, a jednocześnie sam posiada niezwykłą siłę. Widzieliśmy już wielokrotnie, że brakuje pomysłu na to, jak utrudnić zadanie najsilniejszemu człowiekowi na świecie. Superman nie jest wybawcą, nie zawsze może skorzystać ze swoich mocy. I bardzo dobrze! Jednak męczy mnie kolejna sytuacja, w której sprowadza się go do roli tego, którego wiecznie trzeba leczyć i składać do kupy. To samo czuć przy powrocie Morgana Edge'a, który znowu rozdaje uśmiechy i kwiaty, a ostatecznie pokazuje, że nie można mu do końca ufać. Chyba brakuje pomysłu na tę postać.
Dobrze rozłożone akcenty dotyczą na pewno wątku z dzieciakami. Postacie te dostały czas na zintegrowanie się z córką Johna Henry'ego. Z przyjemnością oglądałem wszystkie sceny, w których bohaterowie rozmawiali ze sobą i rozwiązywali problemy za pomocą dialogów.
Bałem się, że 13. odcinek znowu odejdzie od motywu rodziny i przyjdzie nam oglądać słabo zrealizowane potyczki. Tych nie brakuje, ale jednak znowu mamy kilka ważnych scen, w których bohaterowie nie uciekają od odpowiedzialności. Okazało się, że przerwa w emisji była ratunkiem, bo zapomnieliśmy już o wątku z narkotykiem dającym moc Supermana i wielu innych odciągających od ekranu.
Wracamy do wątku z Lucy zapatrzonej w Ally Alston. Dostajemy kilka retrospekcji, aby zrozumieć jej motywacje. Ostateczne rozstrzygnięcia były całkiem udane, a może nawet urocze. Wpisały się na pewno w to, co najlepiej działało w tym serialu - motyw rodziny. Generał Lane i jego córki wyjaśniły sobie pewne rzeczy. Montaż równoległy do tych scen kierował nas do Clarka spędzającego czas z synami. Trening latania z Jordanem zaliczam jak najbardziej na plus. Po poprzednich słabych odcinkach łatwo było zapomnieć, że w wątku Człowieka ze Stali i jego synów drzemie spory potencjał.
Wiemy, że połączona z alternatywną wersją Alston pragnie dokonać złączenia obu Ziemi. Chociaż nie jest to specjalnie wyszukane, to jednak skala wydarzenia wydaje się ogromna. Nie wiem, czy Superman i Lois jest serialem, który tego potrzebuje, bo ani to nie wygląda za dobrze, ani też nie jest wabikiem dla widza. Okaże się niedługo, czy twórczy mają jakieś asy w rękawie.