Na wstępie trzeba ustalić jedną rzecz: promocja Sweet Girl zapowiada film akcji, ale to nie jest produkcja z tego gatunku. To dramat z elementami akcyjniaka w tle, które ani nie mają znaczenia, ani nie odgrywają dużej roli. Jest kilka scen, które realizacyjnie pozostawiają dużo do życzenia, bo nie pozwalają wykorzystać drzemiącego w historii potencjału. Praca kamery w akcji jest dość specyficzna i jedynie można oddać uznanie za próbę zrobienia tego z jakimś charakterem. Czuć to szczególnie w pierwszej scenie w pociągu. Problem taki, że im dalej, tym kreatywność jakby znikała wraz z kolejnymi upływającymi minutami. Kolejne sceny akcji są dość oklepane, nudne i kompletnie nieangażujące. Nie czuć w nich energii, która powinna napędzać fabułę, a wielkie kulminacyjne starcie z uwagi na fabularny rozwój ogląda się z totalną obojętnością. Realizacyjnie te sceny są bez pomysłu, a choreografia nie wydaje się dobrze dopasowana do aktorów. A tym samym ten aspekt Sweet Girl stoi na co najwyżej przeciętnym poziomie i nie jest w stanie pociągnąć tego filmu.
Fot. Netflix
+4 więcej
Nie wątpię, że tematyka spodoba się wielu ludziom; zwłaszcza w obecnych czasach pandemii pełnej teorii spiskowych o farmaceutycznych korporacjach. W końcu w tym filmie to jest wielkie zło obok skorumpowanej polityki. Na papierze wygląda to interesująco: przez decyzję o wycofaniu nowego leku umiera kobieta, więc mąż chce się zemścić, wymierzając sprawiedliwość. Gdyby to był typowy akcyjniak oparty na tak banalnym motywie i doprawiony dobrymi scenami akcji, wyszłaby z tego niezła rozrywka. Niestety twórcy wyobrażali sobie, że robią film ważny i mądry, ale jedynie na zamierzeniach się skończyło. Efekt nie jest ani mądry, a już na pewno nie jest ważny. Pada tutaj dużo frazesów na wiele tematów od rodziny i relacji rodzic–dziecko (co ma wpływ na to, że dzieci w jakimś sensie stają się jak rodzice) i na złych, manipulujących korporacjach skończywszy. W scenariuszu opisano to bez werwy, energii i pomysłu, bo gdy dochodzi do akcji, wszystko zaczyna się sypać jak domek z kart. Zamiast postaci mamy stereotypy raczące widza głupimi zachowaniami (agentka FBI mówi, że ścigani uciekają z miejsca dwóch morderstw – zero zdziwienia, że zabici mają sprzęt wojskowy i karabiny automatyczne, a wszędzie są ślady po strzelaninie. Zero podejrzeń, nic, wyrecytowany dialog i idziemy dalej). Im dalej, tym więcej rzeczy pokazuje, jak twórcy chełpią się wręcz swoją fajnością, pokazując ambicje rozpływające się pod falą kiczu i realizacyjnej marności. Tempo jest rwane, sceny akcji wcale nie pomagają w dodaniu temu filmowi energii, a sama historia nie ma mocnych fundamentów fabularnych, bo przez większość filmu ważniejsza jest relacja ojciec–córka niż jakiś cel, który miałby angażować widzów. A gdy raz zarazem postacie podejmują tak strasznie głupie decyzje, to pojawia się pytanie: czy ktoś w ogóle przeczytał ten scenariusz przed dopuszczeniem do jego realizacji? Czasem w tym wszystkim widać pomysły i ambicje, ale zabrakło kunsztu, by wyciągnąć to na poprawny poziom. Zamiast tego jest nuda, chaotyczność historii i brak emocji. Taka totalna pustka w tej historii jest wręcz przytłaczająca. To mogłoby być w porządku. Można byłoby przymknąć oko na to wszystko, gdyby nie twist, który pogrążył ten film ze spektakularnym efektem. Niedorzeczny, absurdalnie głupi i wywracający całą historię do góry nogami. Kłopot w tym, że być może z lepszą reżyserską ręką i scenariuszem mającym więcej niż kilka kartek, dałoby się z tego wycisnąć cokolwiek, bo w rzeczywistości dostajemy coś wyciągniętego jak królik z kapelusza bez żadnego przygotowania. Nie ma tutaj sugestii tworzenia podwalin pod taki twist, który w kluczowym momencie dałby zrozumienie i akceptację. Zamiast tego wypada źle, żenująco i absurdalnie głupio, bo jego wyjaśnienie oparte jest na „bo tak”. Nie ma w tym za grosz wiarygodności, usprawiedliwienia (poza banalnym pseudofilozoficznym bełkotem) i sensu. Przez ten twist trudno polecić ten seans komukolwiek. Jedynie trudno mieć obiekcję do aktorów, bo zarówno Jason Momoa, jak i Isabela Merced zostawiają tutaj swoje serce. Z jednej strony Momoa tworzy kreację typową dla siebie, ale jednocześnie pozwala mu na pozostawianie na ekranie wiele wiarygodności emocji, które pokazują go z nowej perspektywy. Zresztą to samo można powiedzieć o Merced, która dodatkowo ma świetna chemię z Momoą, więc ich duet może się podobać. Dobrze ze sobą współgrają, budując na ekranie trochę prawdziwych emocji. Szkoda, że przy całej reszcie nie ma to wpływu na całokształt i jest jedynym małym pozytywem. Nikt inny w tej fabule nie tworzy na ekranie niczego poza nudnym stereotypem. Sweet Girl to typowy film z ambicjami, ale z brakiem umiejętności, by je wprowadzić w życie. Przez to całokształt jest kuriozalnym złem, które pogrąża jeden z bardziej absurdalnych twistów, jakie w filmie zobaczycie w 2021 roku. Efekt jest tego taki, że nie jest to przyjemna rozrywka, bo pomimo serca aktorów na planie całość nudzi, męczy, a gdy przychodzi do kulminacji zaczyna śmieszyć z niezamierzonych przez twórców powodów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj