Już w pierwszym odcinku serialu Świat w ogniu: Początki mamy mnóstwo bohaterów, których losy śledzimy przez prawie godzinę. Można to w sumie podzielić na dwa „fronty”: brytyjski i polski, które łączy jedna postać – Harry Chase. Poznajemy go na początku w Wielkiej Brytanii, gdzie wraz ze swoją dziewczyną bierze udział w proteście politycznym. Dzięki czemu poznajemy również Luis – wspomniane już dziewczę, pochodzące z klasy robotniczej, czyli niezbyt udana partnerka, według matki Chase’a. Harry po jakimś czasie wyjeżdża do Polski, gdzie poznaję młodą kelnerkę Kasię, w której szybko się zauroczył. Niestety, nadchodząca wojna zmusi go do szybkiego rozwiązania tego trójkąta miłosnego… Po opisie pewnie wielu czytelników zatrzyma się, myśląc „Okej, recenzentko, mówisz nam: kolejny romans”. Z jednej strony – tak, z drugiej – nie do końca. Ciężko opisać historię, która dzieje się w Świecie w ogniu, by nie zdradzić poszczególnych wątków, jednak uwierzcie mi – to serial wojenny. A sam trójkąt jest puntem wyjścia do poznania wielu, ciekawych postaci. Co prawda Harry takim bohaterem się nie wydaje – raczej wypełnia wszystkie możliwe stereotypowe cechy pięknego młodzieńca, który nie umie wybrać pomiędzy kobietami. Przystojna aparycja? Jest. Smutne spojrzenie? Jest. Honorowe serduszko? Oczywiście. Jak na pierwszy odcinek, Harry nie ma w sobie nic szczególnego – choć może później się to zmieni. Jednak otaczający go ludzie to dopiero ciekawe, acz niestety poboczne, postaci. Po pierwsze jego matka – która w pierwszych paru scenach może wydawać się zadufaną w sobie szlachcianką, okazuje się po prostu doświadczoną kobietą. Ojciec Kasi, grany przez Tomasza Kota, pozytywny bohater, który jako jedyny rozumie, czym jest walka i nie spełnia ukochanego polskiego wzoru „prawdziwego wojaka”. Brat jego angielskiej dziewczyny, Luis – specyficzny i nie do końca odgadniony. A także poznana przez Harry’ego Nancy Cambell, Amerykanka, która zamierza wrzucić się w wir wojny, tak długo, jak będzie mogła opisywać prawdę. Oprócz tego poznajemy jej bratanka mieszkającego we Francji, wikłającego się w romans z czarnoskórym mężczyzną… Postaci jest wiele, jednak główna trójca jest co najmniej średnia. Harry już został wspomniany, więc warto opowiedzieć o jego dwóch ukochanych. Luis wydaje się sympatyczna, jednak – jak dla mnie – trochę zbyt wyzwolona i współczesna. W dodatku ciężko dokładnie ją określić. Z jednej strony do Harry’ego wydaje się silna i stanowcza, wybierając siebie, a nie miłość do jakiegoś chłopca. Z drugiej strony – gdy nie dostaje od niego listów, biegnie do jego matki, wygłaszając naiwną przemowę trzpiotki. To jaka jest w końcu Luis? Mam nadzieję, że scenarzyści w przyszłych odcinkach zdecydują, czy ma płakać za chłopięciem, czy jednak wziąć sprawy w swoje ręce. Bo jeśli chcieli pokazać naturę zakochanej dziewczyny, która twardo stąpa po ziemi, to po pierwsze, to już było, a po drugie – zrobione lepiej. Jeśli zaś chodzi o Kasię, to Kasia jest typową bohaterką z filmów wojennych. Zwykła, dobra, piękna dziewczyna, która martwi się, że wzięła ślub ze złych powodów. Po czym bohatersko  decyduje się zostać w napadanym kraju, wrzucając do pociągu swojego młodszego braciszka. Zachowanie piękne i nie chcę mówić, że takich dramatów nie było. Bo były. Tylko w kinematografii takie bohaterki również. I żałowałam trochę, że jednak nie próbowano pokazać Kasi inaczej. Może jako trochę mniej naiwną, może trochę mniej starającą się zachować bohatersko, a bardziej rozważnie? Choć oczywiście, jeszcze nie mnie oceniać – tego, czy zachowała się rozważnie, pewnie dowiemy się w następnych odcinkach. Jednak tak jak można było odczytać wiele ironii przy opisywanych przeze mnie postaciach „z trójkąta”, tak muszę przyznać, że wszystkich bohaterów da się lubić. Luis mimo wszystko jest twarda i kocha rodzinę. Kasia również. Czy możemy się dziwić Harry’emu, że pokochał te dwie kobiety? Ja zupełnie rozumiałam jego rozterki, choć sama trójkątów w fabule nie lubię już od dawna. I to jest ogromny plus. Tylko szkoda nadal, że ten trójkąt jest i że postaci z nim związane blakną przy reszcie obsady. Ale co jest plusem? Mnóstwo rzeczy. Wspomniani wcześniej bohaterowie poboczni to jedna z największych zalet tego serialu. Osobistym moim faworytem jest postać grana przez Borysa Szyca – twarda, honorowa, a jednocześnie – niebojąca się kogoś skrzywdzić, jeśli musi zadbać o własne przeżycie. Mało jest takich postaci w wojennej kinematografii, bo przecież lepiej pokazywać bardzo złych albo krystalicznie dobrych, tak jakby w świecie nie było szarości. Cieszę się, że tak to przedstawiono i mam nadzieję, że nam Szyca nie zepsują. Podobało mi również pokazanie wojny z dwóch perspektyw. Trochę się obawiałam, czy serial nie będzie brał bardziej strony brytyjskiej. Jednak wręcz przeciwnie – przedstawia neutralnie je obie i nie podważa żadnej z nich. Pokazuje, jak niewiele wiedzieli brytyjscy cywile o początkach tej okrutnej wojny i ciągłej nadziei Polaków, że pomoc przybędzie. Dobre w tym serialu jest również to, że nie gloryfikuje się udziału w wojnie. Ironicznie wręcz, większość młodych mężczyzn chętnych do bitki szybko kończy swój żywot w sposób bolesny i okrutny. A jedyny z nich, który przeżył, na zawsze będzie pamiętał ten koszmar. W czasach, w których mam wrażenie o wojnie można mówić tylko jako o „bohaterstwie”, pokazanie okrucieństwa jest bardzo ważne. Co oczywiście nie oznacza, że serial obdziera tych ludzi z bohaterstwa i odwagi. Czy polecam „Świat w ogniu”? Tak i to bardzo. Sama nie jestem wielką fanką produkcji wojennych, ale ten bardzo przypadł mi do gustu. Podoba mi się jego zrównoważone spojrzenie i ciekawi bohaterowie. Życzę mu tylko, by bardziej rozwinął bohaterów z trójkąta i dał może trochę więcej do zagrania bohaterowi granemu przez Seana Beana. Bo na razie trudno powiedzieć coś więcej,  niż to, że był.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj