Spytacie pewnie dlaczego. Ano dlatego, że wygląda jak tytuł z poprzedniej generacji. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że ktoś postanowił wygrzebać z szuflady jakiś dawno porzucony projekt, podpinając go pod znaną franczyzę i podbijając rozdzielczość, aby piksele nie waliły po oczach. Nie wiem, jak można w 2013 roku wydawać takiego potworka; toż niejedna gra na PlayStation 2 prezentuje się lepiej. Otoczenie jest puste i pozbawione szczegółów. Jeśli oglądacie czasem wiadomości i widzieliście różne komputerowe symulacje wypadków samochodowych, to mniej więcej wiecie już, jak wygląda Showdown. Miasta wydają się puste, w tle zobaczymy raptem kilka drzew, a wszystkie budynki to równiutkie pudła tworzone od linijki. W dodatku cały czas odnosi się wrażenie, że poza zakrętami trasa w ogóle się nie zmienia. Zero jakiegokolwiek zróżnicowania, w kółko mijamy te same obiekty. Wcale nie lepiej prezentują się modele pojazdów, które są zwyczajnie proste (tak, to eufemizm) i nie urzekną nas teksturami pełnymi detali. Podsumowując - wizualna bieda.

W kwestii rozgrywki mamy dwa tryby do wyboru: fabularny i wyzwania. Jako że tego drugiego raczej szerzej omawiać nie trzeba (zmieść się w czasie, osiągnij maksymalną prędkość etc.), to skupimy się na tym pierwszym. Jest to składający się z ośmiu rozdziałów szereg misji w różnych miastach świata, które spaja ze sobą rozmowa dwóch nędznie animowanych babek w jakimś ubogo urządzonym biurze. Ich przywoływanie kolejnych dokonań naszej ekipy rzuca nas w wir akcji (mocne słowo). Oprócz klasycznych wyścigów, w których raz na jakiś czas przyjdzie nam odpalić podtlenek azotu, są jeszcze mniej konwencjonalne zadania, jak chociażby znana fanom serii kradzież kilkutonowego sejfu i ucieczka z nim przez miasto. Fajnie, że twórcy starali się urozmaicić gameplay, ale dlaczego wszystko jest tak niedopracowane? Sejf majta się na wszystkie strony, nierzadko zahaczając o otoczenie i spowalniając nasze auto, zaś AI sterujące drugim pojazdem robi wszystko, aby złapała nas policja. Niby zawsze można się przełączać między jedną bryką a drugą (albo grać na podzielonym ekranie, tylko wpierw znajdźcie mi takiego desperata), ale co z tego, skoro obu naraz i tak nie będziemy w stanie prowadzić. W grze znalazło się też miejsce dla sekcji strzelanych, kiedy to wychylamy się z auta i prujemy do atakujących nas przeciwników. Nie bardzo tylko wiem, na jakiej zasadzie działa system zniszczeń, bo jednym razem wystarcza krótka seria, by posłać przeciwnika do piachu, innym zaś trzeba dobrych kilka sekund, by wrogi pojazd eksplodował. Czysta loteria. Jakby tego było mało, kompletnie nie czuć, że strzelamy z broni palnej - żadnych śladów po pociskach, nie widać nawet, żeby cokolwiek wylatywało z lufy karabinu. Nie pozostaje nic innego, jak tylko uwierzyć, że w magazynku naprawdę jest ostra amunicja. Zabawną rzeczą jest odnawiające się zdrowie (?) naszego samochodu. Za każdego pokonanego przeciwnika odzyskujemy nieco energii. Rozwalaj oponentów, a fura ci się zregeneruje, kosmos!

[image-browser playlist="589517" suggest=""]
©2013 Activision

Każda misja oprócz głównego celu posiada trzy dodatkowe warunki, których spełnienie zaowocuje odblokowaniem bonusów. Przeważnie chodzi o odpowiednią liczbę zestrzelonych przeciwników, wykonanie zadania poniżej określonego czasu lub utrzymywanie odpowiedniej prędkości przez określony czas. Niby ma to w jakiś sposób przedłużać żywotność gry, tylko komu tak naprawdę będzie się chciało męczyć z tym tytułem. Nowe kolorki tudzież inne modyfikacje aut to zbyt mała nagroda, by tracić czas na tego "hiciora".

Grając w Fast & Furious: Showdown często zastanawiałem się, kiedy zaliczę daną misję. Gra w żaden sposób nie mówi nam, ile jeszcze musimy przejechać, żeby uciec przed pościgiem, ani gdzie jest linia mety. Żadnego wskaźnika, nic. Niełatwo jest zmieścić się w czasie, kiedy absolutnie nie wiadomo, ile jeszcze trasy przed nami. Zresztą spróbujcie jechać nocą po autostradzie w Los Angeles. Istne wyzwanie dla hardcore'ów; nic nie widać, a samochody wyrastają dosłownie przed nami. Na odpowiedni kierunek jazdy nierzadko naprowadzi was banda, w którą uderzycie, bo samo otoczenie jest tak nieczytelne, że przeważnie skręcamy na chybił trafił. W niczym nie pomaga przeciętny model jazdy, który choć całkowicie tragiczny nie jest, to do ideału mu daleko. Wozy potrafią ślizgać się niczym curlingowy "czajnik" - przy najmniejszym nawet ruchu, a w dodatku będący w pobliżu rywale potrafią przyklejać się do nas, jakbyśmy byli magnesem na kółkach. Ogólnie jest wesoło.

Myślałby kto, że skoro to produkcja na licencji, to zobaczymy w niej chociażby cyfrowego Diesela albo Walkera, ale gdzie tam. Nie dość, że wszelkie scenki z udziałem kierowców działają na zasadzie "najazd na auto w zależności od mówiącego", to jeszcze poziom grafiki jest tak kiepski, że i tak żadnego aktora nie udałoby nam się rozpoznać, bo równie dobrze mógłby to być szympans w koszuli. Sama fabuła też za wiele sensu nie ma, bo kolejne rozdziały wydają się być ze sobą kompletnie niepowiązane i powrzucane bez ładu i składu. W tej grze chyba tylko muzyka daje radę. Przyjemne latynoskie bity kojarzące się z latem i pasujące do ogólnego klimatu "Szybkich i wściekłych".

Showdown to nic innego, jak próba wyciągnięcia kasy od nieświadomych fanów filmowego cyklu. Sklecony naprędce półprodukt, w którym kuleje dosłownie wszystko. Cóż z tego, że w rozgrywce znalazło się miejsce i na strzelanie, i na przejmowanie innych pojazdów, skoro zostało to wykonane całkowicie bez polotu i nie wywołuje żadnych większych emocji. No dobrze, może i wywołuje - wściekłość, jeśli wyłożyło się na ten chłam blisko 200zł. Omijać z daleka, tym bardziej że w tej samej cenie można dorwać sto razy lepsze GRID 2.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj