Jesienny półfinał trzeciego sezonu This Is Us spełnił oczekiwania widzów, którzy liczyli nie tylko na dużą dawkę różnorodnych emocji, ale również na udzielenie kilku odpowiedzi na nurtujące pytania związane z poszczególnym wątkami fabularnymi. Twórcy przez kilka odcinków przygotowywali nas do kulminacji wydarzeń i trzeba przyznać, że warto było się uzbroić w cierpliwość dla tak udanego epizodu. Ale nie zmienia to faktu, że w Tacy jesteśmy wciąż wiele informacji pozostaje tajemnicą, jak choćby w retrospekcjach Jacka przebywającego na wojnie w Wietnamie. Znowu nieco przybliżono nam sylwetkę Nicka, który zachowywał się niepokojąco, uderzył brata, a potem naćpał się, aby zapomnieć o potwornościach wojny. A potem nastąpił wybuch, który z początku wskazywał na to, że zostanie rozwikłana zagadka śmierci Nicka, w którą twórcy kazali nam wierzyć przez kilkanaście odcinków. A oni zaserwowali nam jeden z bardziej spektakularnych twistów fabularnych w Tacy jesteśmy. Natomiast bardzo trudno jest nam zinterpretować, co się dokładnie wydarzyło w wietnamskiej wiosce, ponieważ sceny urywają się w najbardziej newralgicznym momencie. Z jednej strony ta sytuacja denerwuje, ponieważ dalej nic nie wiemy o prawdziwym losie Nicka, ale z drugiej okazało się, że historia jest bardziej skomplikowana, niż nam się wydawało. I bardzo dobrze, bo w rezultacie wzbudza ona jeszcze większą ciekawość, niż gdybyśmy tylko oczekiwali na spodziewane do tej pory łzawe zakończenie. Pomijając tę cliffhangerową końcówkę wietnamskiego wątku, to informacja, że Nick wciąż żyje, szokuje. Serialowi udało się przekonać widzów o tym, że młodszy z braci Pearson nie żyje, stąd wzięło się to ogromne zaskoczenie. I jest to niespodzianka w stylu Tacy jesteśmy. Natomiast rozczarowała podróż Kevina do Wietnamu, który miał poznać fakty związane ze służbą braci na wojnie, a jedynie odbył sympatyczną rozmowę z jednym z mieszkańców wioski. Było w niej wiele ciepła, nadziei i niosła ze sobą pozytywne przesłanie. Jednak jakoś trudno uwierzyć, że Wietnamczycy nie mają urazu do Amerykanów i taka miła konwersacja miałaby szansę odbyć się w prawdziwym życiu. Ale ważne, że to jeszcze nie koniec poszukiwań Kevina, a dalszy ciąg tej historii ma duży potencjał na jej interesujące i niebanalne rozwinięcie. Z kolei wątek Kate i Toby’ego wciąż bardziej zapełnia czas odcinka, niż wnosi do niego coś wartościowego. Na narodziny chłopca musimy jeszcze poczekać, więc twórcy pokazują różne problemy związane z niepewną ciążą, z jakimi muszą się zmierzyć przyszli rodzice. Dlatego oglądając tę historię, można chwilę odsapnąć od pozostałych dramatycznych wątków, nawet jeśli pomysł z nauczaniem w szkole przez Kate brzmi trochę niepoważnie. Ale przynajmniej sceny w college’u przyniosły dużo optymizmu, który tym razem nie był wymuszony. Natomiast najsolidniej w tym odcinku przedstawiał się wątek Randalla. Najpierw debata z radnym całkowicie skupiała uwagę widzów, ponieważ z początku jej przebieg nie zwiastował sukcesu Pearsona. Uszczypliwości i docinki Sola Browna potrafiły uderzyć w czułe punkty. Napięcie rosło, a atmosfera gęstniała. Ale gdy wydawało się, że złamał Randalla, ten przeszedł do kontrataku. Siadając na schodach i będąc bliżej ludzi, dotarł do serc społeczności dzielnicy. To zasługa niesamowitego Sterlinga K. Browna, ale swoją rolę w tej debacie odegrał również Rob Morgan, aby ta radykalna, a zarazem genialna zmiana nastrojów nabrała mocy i podrywała ludzi z miejsc. To było naprawdę porywające przemówienie. W tej wojnie psychologicznej nawet usłyszeliśmy hasło wyborcze Randalla, co też jest ważnym elementem kampanii i dodaje jej autentyzmu. Te sceny mogły się podobać, dzięki świetnie napisanemu do nich scenariuszowi i grze aktorskiej. Ale jeszcze więcej emocji przyniosła rozmowa Tess z rodzicami o jej orientacji homoseksualnej. Młoda aktorka Eris Baker zagrała fenomenalnie zagubienie, smutek i strach swojej bohaterki. Łzy same cisnęły się do oczu, gdy patrzyliśmy na tę roztrzęsioną dziewczynkę, która za radą babci wyjawiła swoją tajemnicę rodzicom. A ci wykazali wielkie wsparcie córce. Sceny wzruszały dogłębnie, a jednocześnie podnosiły na duchu. Właśnie takich silnych emocji brakowało od dłuższego czasu w Tacy jesteśmy. Brawa należą się aktorom, a także twórcom za tak mądrze poprowadzony wątek Tess, który wiele widzów weźmie sobie do serca. Jednak nie możemy zapomnieć również o konsekwencjach wyznań zarówno Tess, jak i prośby Dejy, żeby pojechać w odwiedziny do biologicznej matki. Randall mimo obietnicy złożonej Beth, że w razie problemów rodzinnych zrezygnuje z polityki, postanowił kontynuować kampanię wyborczą. I tutaj spotkało widzów kolejne zaskoczenie, ponieważ perfekcyjne małżeństwo Pearsonów nagle znalazło się w kryzysie. Jeszcze nie wiemy, czy doprowadzi to do rozstania, co starają się nam sugerować futurospekcje, ale to również jest zaskakujący obrót wydarzeń. Beth miała solidne argumenty, aby wysłać Randalla na kanapę za swoje samolubne zachowanie, ale wydaje się, że zareagowała zbyt  pochopnie, jakby ich doskonałe małżeństwo już chyliło się ku niechybnemu rozpadowi. A przecież nie dano nam odczuć, aby aż tak źle działo się w ich związku. Po prostu nie wyszło to zbyt naturalnie, choć Beth ma słuszne podstawy, aby mieć pretensje do męża. Ale za to cieszy, że futurospekcje wyjawiły tożsamość kobiet, z którymi mają się spotkać Randall i Tess. Trudno powiedzieć, czy Beth doglądająca baletnice jest wciąż w związku małżeńskim z Pearsonem, ale Tess dzwoniąca do mamy też może wiele mówić. Ciekawszym faktem jest to, że wszyscy wybierają się (najprawdopodobniej) do Rebecci, a raczej nie bez powodu w tym odcinku była mowa o jej boleściach. Te kilka scen i wyłuskanych informacji daje duże pole do popisu pod względem interpretacji i wymyślania teorii, co też nam twórcy szykują w dalszej części sezonu. Takie tajemnice to również jeden z fajniejszych elementów serialu, które skutecznie podtrzymują zainteresowanie widzów oraz jeden z największych atutów Tacy jesteśmy. Niewątpliwie Tacy jesteśmy najnowszym odcinkiem odzyskali zaufanie widzów oraz swój niepowtarzalny blask. Epizod wzruszał, szokował i dostarczył również sporo pozytywnych emocji, a końcówka to istny festiwal zaskoczeń. Ale najbardziej cieszy to, że serial stworzył sobie nowe możliwości fabularne, które zelektryzują widzów i zachęcą do dalszego śledzenia losów rodziny Pearsonów. Wystarczył jeden świetny odcinek, aby znowu powróciła wiara w wyjątkowość Tacy jesteśmy. Teraz musimy się uzbroić w cierpliwość, ale nie z powodu przeciągania historii, ale ze względu na przerwę świąteczną, aby wytrwać do kolejnego emocjonalnego epizodu już w Nowym Roku!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj