Tacy właśnie jesteśmy to pierwszy serial Luki Guadagnino, reżysera nominowanego do Oscara filmu Tamte dni, tamte noce. Czy opowiadająca o nastolatkach produkcja HBO również będzie udana?
Fani Luki Guadagnino zapewne z niecierpliwością czekali na pierwszy serial reżysera, a oczekiwania wobec Tacy właśnie jesteśmy były spore. Widzowie najpewniej zachwytów spodziewali się już od pierwszych odcinków i oczekiwali produkcji o dorastaniu tak dobrej jak Euforia. Tymczasem reżyser Nienasyconych nową produkcją zaskakuje. Na ten moment trudno jednoznacznie stwierdzić, czy pozytywnie.
W pierwszych dwóch odcinkach poznajemy bohaterów serialu Tacy właśnie jesteśmy i eksplorujemy ich świat. W otwierającym sezon epizodzie reżyser skupił się na Fraserze. To nastolatek, który wraz z mamami przybywa do wojskowej bazy amerykańskiej we Włoszech, gdzie jedna z jego opiekunek obejmuje funkcję dowódcy. Już od pierwszych scen widzimy, że Fraser nie należy do łatwych, układnych nastolatków. To chłopak specyficzny, indywidualista. Nietypowy jest styl jego ubierania, nietypowe są jego zainteresowania, a chód zdradza lekceważące podejście do świata. Jego wnętrze widzimy więc na zewnątrz. Fraser jest niefrasobliwy i niekonwencjonalny, jednym słowem - oryginał. To jego oczami poznajemy nową, włosko-amerykańską rzeczywistość, w którą został wrzucony. Fraser zostaje zafascynowany mieszkającą po sąsiedzku Caitlin, a my szybko orientujemy się, że ta relacja będzie głównym tematem serialu.
Drugi odcinek przynosi pewne zaskoczenie. Do tej pory mogliśmy przypuszczać, że cała historia zostanie opowiedziana z perspektywy Frasera. A jednak, fokus kolejnego epizodu zostaje przeniesiony na Caitlin, jej codzienność i życie rodzinne. Fakt zastosowania narracji znanej z Romans przyjmuje się z pewną ulgą. Po obejrzeniu pierwszego odcinka pojawiają się bowiem obawy, że oparcie całego serialu na Fraserze, pomimo tego, jak świetnie się go ogląda, może być ryzykowne. Taki sposób prowadzenia opowieści mógł nas szybko znudzić. Kiedy jednak dzień przybycia Frasera do bazy poznajemy również oczami Caitlin, perspektywy nastolatków interesująco się uzupełniają. Zastanawiam się jednak, czy ten sposób narracji zostanie zachowany również w dalszym toku akcji i czy będzie odpowiedni, kiedy losy bohaterów będą musiały się skrzyżować w większym stopniu.
Po seansie pierwszego odcinka możemy wiele powiedzieć o Fraserze, po seansie drugiego o Caitlin. Jednak ku możliwemu rozczarowaniu widzów, dwa pierwsze odcinki są w gruncie rzeczy właśnie ilustracyjne. Sama akcja nie wydaje się szczególnie dokądś zmierzać, a sceny ilustracyjne nie mają bezpośredniego wpływu na rozwój wydarzeń. Serial, jak i życie nastolatków w bazie, toczy się wolnym, niemalże wakacyjnym tempem. Lekki rodzaj znużenia, który pojawia się podczas oglądania serialu Tacy właśnie jesteśmy, wydaje się korespondować ze stanem bohaterów w tej bazie. Można to postrzegać jako atut serialu, ale, co zrozumiałe, pewnie nie wszyscy widzowie tak na to spojrzą. Na tym etapie pewien rodzaj spowolnienia wydaje się jednak być kontrolowany, zamierzony przez reżysera.
W filmach Luki Guadagnino nie zawsze chodzi o dzianie, a raczej o bycie. O bycie „tu i teraz”, jak zostaje nam zasugerowane w napisach na początku każdego z dotychczasowych odcinków. Serial Tacy właśnie jesteśmy stanowi niewątpliwie ciekawe odbiorcze doświadczenie – ważna jest sama obecność, rozkoszowanie obrazem, a nie tylko akcja. I trzeba przyznać, że pod tym względem serial daje widzom ogromną przyjemność. Przez te dwa odcinki twórcy udało się bowiem wykreować wspaniały klimat. Składa się na niego warstwa wizualna: zachwycające panoramy, dzięki którym chłoniemy włoskie pejzaże, przemyślane detale i ujęcia (czasami świadomie dezorientujące widza, jak np. to otwierające drugi odcinek) oraz stonowana, delikatna kolorystyka. Nie można zapomnieć oczywiście o muzyce, która, płynąc z słuchawek bohaterów, dystansuje ich od rzeczywistości, a przy okazji odpowiednio zabarwia diegezę. Przyjemnością jest więc samo trwanie w wykreowanym świecie.
W ostatecznym rozrachunku postawienie w pierwszych odcinkach bardziej na bohatera, niż na akcję, może być korzystne. Dzięki temu jesteśmy blisko postaci, rozumiemy ich, lubimy, z łatwością wchodzimy w ich skórę. Sami zaś bohaterowie są bowiem ciekawi, z potencjałem na rozwój w dalszej części serialu, zostali też naturalnie sportretowani. Jack Dylan Grazer jako Fraser pozytywnie zaskakuje. I chociaż w niektórych scenach wypada świetnie, a w innych nieco słabiej, to ogólnie jego niebanalna kreacja jest godna pochwały. Aktorów naprawdę dobrze dobrano do ról - w tym miejscu trzeba wspomnieć chociażby o Alice Bradze oraz Chloë Sevigny w rolach mam Frasera.
Myślę jednak, że kolejne epizody przyniosą nie tylko rozwój znajomości Frasera i Caitlin, co jest szansą na „dzianie się”, zdynamizowanie fabuły, lecz twórcy zaskoczą nas również rozwinięciem innych wątków i wprowadzonych dotychczas informacji czy tropów – bo było ich przecież sporo. Intrygująco zapowiada się kwestia relacji Frasera z mami, szczególnie delikatnie niejednoznaczny kontakt z Sarah, czy sprawa nie najlepszych kontaktów Caitlin ze swoją mamą. W początkach produkcji HBO stosunkowo mało ukazano też jeśli chodzi o stosunki Amerykanów i Włochów. Myślę, że to, jak i sama kwestia amerykańskości, może zostać jeszcze poruszone.
Tacy właśnie jesteśmy – wydają się mówić bohaterowie w pierwszych odcinkach Luki Guadagnino. Teraz niech więc nam pokażą, co może z tego wyniknąć. Podejrzewam, że te urzekające klimatem epizody stanowią bazę dla wydarzeń, które rozegrają się w dalszej części, oraz emocji, które ze sobą przyniosą. Bo sam nastrój, choćby i nie wiem jak przyjemny, to niestety za mało. Ja daję nowej produkcji HBO kredyt zaufania, ponieważ myślę, że to serial zaplanowany całościowo. Czekam więc, co przyniosą kolejne odcinki.