Wydarzenia tej produkcji dzieją się w trakcie konfliktu między dwoma światami – Dahną i Reną. Jakieś trzysta lat wcześniej zaawansowana rasa, jaką są Renanie, postanowiła najechać i podbić Dahnę. Wykorzystali do tego sztuczny księżyc – Lenegis. Najeźdzcy podporządkowali sobie rdzenną ludność, podzielili tereny nowej konkwisty na pięć królestw i każde z nich dali we władanie jednemu lordowi. I właśnie przez większą część gry tych pięć krain – z których każda nawiązuje do obecnego w grze żywiołu – będzie stanowiło miejsce naszych działań. Zwiedzimy ogniową Calaglię, zimową Cyslodię, żyzne równiny Elde Menanci, wietrzną krainę Mahag Saar i na sam koniec lasy deszczowe Ganath Haros. Wszystko po to, aby nie znudził nas krajobraz. W dalszej części fabuły nogi poprowadzą naszą drużynę również na Renę i Lenegis, ale w jakich okolicznościach dokładnie, to pozostawię graczowi do odkrycia - jak również i powód okupacji i wykorzystywania Dahnanczyków jako niewolników. I właśnie w jednej z tych krain, a dokładnie w Calaglii, budzi się ze snu zimowego (w krainie ognia, haha) nasz główny bohater, Alphen. Nie pamięta nic od czasu swojego przebudzenia rok wcześniej, ale jako że jest Dahnanczykiem, trafia do obozu pracy jako niewolnik. Dodatkowo nikt nie wie, jak wygląda jego twarz, gdyż cały czas nosi tajemniczą maskę, której nie może zdjąć. Jak się można łatwo domyśleć, tożsamość głównego bohatera, kwestia tajemniczego akcesorium na twarzy i jego przebudzenie będą stanowiły jeden z wątków opowieści. Jak doskonale wiadomo z historii, książek i całej reszty popkultury, za każdym razem, gdy mamy do czynienia z jakimkolwiek ciemiężcą, pojawia się La Resistance, czyli ruch oporu. W Tales of Arise w Calaglii taką grupę stanowią Crimson Crows (pl. Karmazynowe Wrony). Na skutek wydarzeń z pierwszych kilku godzin gry Alphen przyłącza się do buntowników wraz z – uwaga, niespodzianka – Renańską dziewoją, Shionne Vymer Imeris Daymore. Jest ona obłożona klątwą, polegającą na tym, że jeśli ktokolwiek ją dotknie, zostaje natychmiast porażony „cierniami” (trochę wygląda to jak po otrzymaniu strzału z tasera o mocy 50k woltów). I tutaj pojawia się kolejna ciekawa kwestia – Alphen w ogóle nie czuje bólu. Nic dziwnego, że para będzie podróżować dalej wspólnie, a ich celem stanie się – pokonanie wszystkich Lordów i wyswobodzenie Dahny z rąk Renańczyków. Proste? Proste! A ile po drodze ciekawych zwrotów akcji uświadczycie, to tego nie zdradzę.

Fabuła

9 /10

W ciągu naszej długiej podróży napotkamy różne postacie, z których złożymy czteroosobową drużynę do walki, a pozostałe będą walczyć u naszego boku jako wsparcie. System ciekawy i doskonale sprawdzający się w akcji. Potyczki z wrogami (widocznymi na mapie) to już znany z wielu poprzednich części system, wykorzystujący ataki (Artes), które przypisujemy do poszczególnych klawiszy. A jest tutaj z czego wybierać. Początkowo możemy przypisać trzy, a po ulepszeniu – sześć różnych ataków głównych, a po każdym z nich – możemy odpalać atak drugiego rzędu. Nie muszę mówić, że powoduje to spore możliwości w dziedzinie czesania kombosów. Trzeba jednak pamiętać, że każdy atak wykorzystuje liczbę punktów AG (Artes Gauge). Pasek AG regeneruje się, gdy postać nie atakuje, także balansowanie między odnawianiem punktów akcji a walką będzie początkowo naszym chlebem powszednim.
fot. Bandai Namco
Zaczynamy grę, mając bardzo niewielką liczbę punktów na pasku AG. Rozbudowa naszej postaci i jej potencjału bojowego odbywa się tutaj poprzez zdobywanie tytułów (Titles). Każdy z nich daje nam jeden z góry ustalony skill oraz cztery możliwe do odblokowania (czyli wykupienia za zdobywane po walce SP, skill pointy) zdolności dodatkowe. Ponadto, jeśli wykupimy wszystkie skille w ramach danego tytułu, otrzymamy stały bonus do statystyk naszej postaci (np. zwiększony atak czy ochrona od żywiołów). Część z tytułów jest nam udostępniana wraz z postępami w fabule. Inne – odblokujemy np. wykonując określoną liczbę przedmiotów poprzez crafting, łowiąc konkretną rybę, znajdując określoną liczbę artefaktów czy wygrywając specjalne pojedynki na arenie. Każda z postaci ma inny zestaw wymagań do odblokowania i są one mocno powiązane z fabułą i charakterem danego członka drużyny. Same Artes też zdobywają swoje „poziomy doświadczenia” w postaci gwiazdek – im częściej wykonujemy dany atak, stajemy się bardziej biegli w jego użyciu i co za tym idzie – wzrasta jego moc. Podczas walk nie mogło oczywiście też zabraknąć perfekcyjnych uników, wykonywania kontrataków czy wchodzenia w stan Over Limit, gdzie przez określony czas ataki nic nie kosztują, a wrogowie nie mogą przerwać ich wykonywania. Bardzo ważne jest takie łączenie, wykonywanie ataków specjalnych pozostałych postaci, by „przełamać” danego adwersarza. Wówczas możemy odpalić (losowo) mocny atak specjalny dwóch członków ekipy, który często kończy (w przypadku zwykłych przeciwników) starcie, a w przypadku bossów – zabiera im sporą część paska życia. Oczywiście, każda z postaci charakteryzuje się zupełnie innym stylem walki. Dla przykładu – Alphenem gramy w zwarciu, na krótki dystans. Shionne preferuje strzelanie z broni palnej, a do tego jest healerem i leczy naszą drużynę. Inna z kolei osoba (nie mówię, o kogo chodzi, by nie zepsuć fabuły) – używa magii, kolejna – wielkiej tarczy do ataku i obrony, jeszcze inna – posługuje się długą laską. Podczas walki sterujemy jedną postacią (przełączanie w locie w trakcie potyczki), także warto zobaczyć, którą z nich gra nam się najlepiej, a pozostałe oddać pod kuratelę AI.
fot. Bandai Namco
Tales of Arise nie byłby japońskim RPG, gdyby nie możliwość wykonywania zadań pobocznych. Questów niezwiązanych z głównym wątkiem fabularnym mamy 70. Polegają na wszystkim od wybicia określonej liczby potworów na danym obszarze, zabicia wielkiego i mocnego potwora w określonym miejscu, porozmawiania z kimś, przyniesienia konkretnego przedmiotu. Kilka z nich jednak zapada mocno w pamięć i wywołuje radochę, ale znowu nie chcę za dużo zdradzać, pozostawiam to każdemu do odkrycia. Oczywiście nie mogło zabraknąć prowadzenia własnej farmy czy łowienia ryb. No i przebierania naszych postaci w znalezione po drodze ciuszki. Ciekawostką w budowaniu fabuły jest prowadzenie rozmów z postaciami – takich „skitów” mamy tutaj 320, są to z góry przygotowane dialogi między członkami drużyny, które uaktywniają się w określonych lokacjach i przy określonych wydarzeniach. Jednak, aby je obejrzeć, musimy w odpowiednim momencie wcisnąć właściwy klawisz. Scenki te budują niesamowicie relacje między postaciami i pozwalają się jeszcze mocniej wczuć w grę. Jeżeli nie obejrzeliśmy jakiejś z nich we właściwym miejscu, możemy ją (jak i każdą obejrzaną już wcześniej) odtworzyć przy ognisku. Wspólna biesiada służy również do zacieśniania więzi między postaciami, a także jest źródłem wielu zabawnych sytuacji podczas gotowania potraw. W trakcie gry zdobywamy i odkrywamy bowiem przepisy, a upichcone w ten sposób dania zapewniają nam dodatkowe bonusy na określony czas, zwiększając na przykład premię do zdobywanych punktów doświadczenia czy SP, zwiększając obronę czy atak, etc.

Rozgrywka

9 /10

Dla mnie Tales of Arise to najładniejsza gra, w którą przyszło mi zagrać na wysłużonym już PS4. Wszystkie tła, krajobrazy, ale również i modele postaci to najwyższa półka i wątpię, żeby jeszcze jakaś gra wycisnęła z tej konsoli więcej soków i miodności. Bardzo pomogło przejście z autorskiego silnika graficznego na Unreal Engine 4. Obłędnie oczywiście wyglądają również scenki anime, których jest tutaj kilka i prezentują się naprawdę dobrze.
fot. Bandai Namco
+4 więcej
Dodatkowo od strony technicznej, czas ładowania walk czy wczytywania kolejnych lokacji był praktycznie nieistotny. Owszem, moja konsola podczas gry wydawała z siebie odgłosy startującego promu kosmicznego czy jumbo-jeta, ale płynność, z jaką prezentuje się ten tytuł od pierwszej do ostatniej minuty, w żadnym momencie nie została zachwiana. I mimo jedynie 30 klatek (dla mnie to nigdy nie jest problem) – nie uświadczyłem ani razu spadku jakości animacji, liczby klatek czy jakiegokolwiek stutteringu. Kudos za tak wspaniały jakościowo produkt.  Co do dźwięku, melodie oczywiście są, przygrywają, ale żadna mi na dłużej nie zapadła w pamięć. Mają jednak tę zaletę, że żadna nie jest na tyle źle dobrana, że przeszkadza w rozgrywce. W mojej opinii – oprawa muzyczna spełnia swoje zadanie, jest miłym tłem, które absolutnie nie przeszkadza w grze.

Oprawa

9 /10

Ocena końcowa

9/10


Fabuła

9/10

Rozgrywka

9/10

Oprawa

9/10
Nie będę ukrywał, w Tales of Arise grało mi się wybornie i daję temu tytułowi mocną dziewiątkę, gdyż to naprawdę świetny kawał kodu. Od pierwszej do ostatniej minuty nie nudziłem się ani przez moment. Główny wątek zaliczyłem w około 50 godzin, a kolejne 25 godzin poświęciłem na wymaksowanie postaci, pokonanie opcjonalnych bossów, wygranie pojedynków na arenie, złowienie kompletu ryb czy zaliczenie opcjonalnych questów. I nawet przez moment nie czułem znużenia. Może i wszystko, co gra ma do zaoferowania już gdzieś spotkaliśmy, ale tutaj ten miks składników tworzy tak wyborne danie, że nie pozostaje mi nic innego, jak tylko przekonać was do sięgnięcia po ten tytuł. Jeżeli szukacie lekkiego (mechanicznie) i przyjemnego jRPG, nie zawiedziecie się. Uważam też, że jeśli do tej pory nie było wam po drodze z serią Tales – to jest najlepszy tytuł wprowadzający, jaki można było sobie wyobrazić. Plusy: + znakomita oprawa graficzna (PS4); + doskonała synergia walki, fabuły i zadań pobocznych; + wciąga od pierwszej do ostatniej minuty; + praktycznie brak loadingów. Minusy: - mocno obciąża podstawową PS4; - tylko 30 klatek na PS4 (dla niektórych); - brak wersji PL (dla niektórych).
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj