W najnowszym odcinku Teda Lasso show skradł Zava, który zasilił szeregi drużyny AFC Richmond. Dzięki temu nie zabrakło humoru. Epizod przygotował grunt pod przyszłe wątki.
Gwiazdą trzeciego odcinka Teda Lasso, jak i klubu AFC Richmond, został Zava, który wyraźnie jest inspirowany Zlatanem Ibrahimoviciem. Przez niego tytułowy bohater pozostał w cieniu – i to dosłownie, co mnie rozbawiło. Zava jest jak Mesjasz, co starano się jak najbardziej podkreślić (nawet wykorzystano w tle piosenkę Jesus Christ Superstar). Jego „boskość” oraz zachwyt piłkarzy były zabawne. Trzeba przyznać, że dzięki mężczyźnie obejrzeliśmy w tym epizodzie kilka efektownych goli. Rzadko mamy okazję oglądać w tym serialu piękne bramki, a tu trafiło się kilka – w tym lob i strzał z przewrotki. Ponadto zwiększyły się emocje sportowe, bo klub, zamiast okupować dno tabeli Premier League, znalazł się w czołówce i blisko West Ham. Dodajmy jeszcze, że Zava jest niezwykle enigmatyczny. Pomaga drużynie zwyciężać i nawet szanuje pracę Willa, ale możliwe, że jego rozbuchane ego okaże się problematyczne, o czym przestrzegał Jamie. Choć ostatni ze wspomnianych bohaterów mocno przygasł, to twórcy pilnują, aby również przy nim nie zabrakło niezłego humoru.
Niespodziewanie wyjawiono, że Colin jest gejem, co raczej nie było niespodzianką. Motyw ten niesie ze sobą duży potencjał fabularny, ponieważ w prawdziwym życiu w środowisku piłkarskim właściwie nie obserwujemy coming outów. Jest to trudny temat, ale serial odważnie chce się z nim zmierzyć. Szczególnie że bohaterowi odbiera to pewność siebie. Na razie nie wiadomo, w jakim kierunku będzie zmierzać jego historia, ale w ostatnim ujęciu Trent Crimm poznał prawdę. Nie wiemy, jak dziennikarz ją wykorzysta, ale piosenka Everybody knows w tle budziła lekki niepokój.
Najbardziej w tym odcinku emocjonowała scena, w której Ted zadzwonił do domu, a telefon odebrał chłopak jego byłej żony. Była to ekstremalnie niezręczna sytuacja. I smutna, bo potwierdziła przypuszczenia bohatera. Jason Sudeikis zagrał bardzo dobrze i potrafił wzbudzić współczucie. Tym razem nie dostał ataku paniki podczas meczu, choć było blisko. Przynajmniej chwilowo nie musiał się martwić o kryzysy w drużynie, na której czele stoi Zava.
Odcinek zakończył się sceną w restauracji Sama, do której przyszli wszyscy bohaterowie – wraz ze swoimi problemami i zmartwieniami. Choć atmosfera wydawała się sympatyczna, w powietrzu czuć było pewne napięcie. Jakby od tego momentu miała rozpocząć się ta najważniejsza część fabuły, do której do tej pory przygotowywano grunt. Od teraz skupimy się na treningu Jamiego – Roy chce pomóc mu odzyskać blask na boisku. Ponadto spełnił się koszmar Rebecki, która dostała zielone pudełko zapałek, tak jak przewidziała to wróżka we wcześniejszej części odcinka. Tamta scena troszkę bawiła. Ciekawe, ile pokręconych przepowiedni Tish sprawdzi się w przyszłości. W tym odcinku powróciła jeszcze drugoplanowa bohaterka – Sassy. Ellie Taylor nie miała zbyt wiele do zagrania, ale i tak dzięki niej każda scena stawała się bardziej interesująca.
Wszystkie te wątki mają szansę na intrygujące rozwinięcia w dalszej części sezonu. Jedynie wątpliwości budzi ten z Keeley, której pomaga Shandy. Nowa postać z jednej strony śmieszy, ale z drugiej irytuje swoją głupotą. Trudno określić przydatność tej bohaterki w serialu. Wydaje się, że przy niej postać Keeley wiele traci.
Najnowszy odcinek Teda Lasso jak zwykle był wypełniony wieloma dobrymi żartami. Bawiła sama mistyczna atmosfera wokół postaci Zavy oraz wróżki. Na razie obyło się bez większych dramatów, ale końcówka zapowiada, że to się może zmienić. Poza tym niecierpliwie czekamy na mecz z West Ham, który będzie mieć wiele podtekstów i wywoła więcej emocji. Oby tak się stało już w następnym epizodzie!