The Long Distance Dissonance skupia się na związku Sheldona z Amy. Reszta bohaterów stanowi raczej fabularne tło. Trudno się dziwić, że scenarzyści podjęli taką decyzję. Cały epizod stanowi podwaliny pod cliffhanger, który fabularną bombą być nie może – od dłuższego czasu przecież wiadomo, że Sheldon planował oświadczyny, więc kiedyś to musiało nastąpić. Kiedy więc lepiej to pokazać, jeżeli nie w finałowej odsłonie 10. sezonu? Powrót do The Big Bang Theory po 8 latach zalicza Ramona Nowitzki – kobieta wykazująca zainteresowanie dr. Cooperem jeszcze sprzed czasów Amy. Dla ciągłości fabularnej lepiej byłoby jednak, by podrywającą Sheldona kobietą był ktoś inny. Dr Nowitzki zakończyła relację z popularnym bohaterem w dość nieprzyjemny sposób, więc bardziej spodziewałbym się chęci zemsty na naukowcu zamiast ponownego zauroczenia. Wątek relacji Cooper–Nowitzki świetnie przypomniał nam jednak starego dobrego Sheldona. Niedostrzegającego w swoim zachowaniu niczego podejrzanego, ale punktującego każde zachowanie przyjaciół. Cieszę się, że twórcy do końca pozostawili naukowca nieświadomym własnego zachowania. Nie jest to może zgodne z charakterem tego bohatera prezentowanym ostatnimi czasy, lecz działa o wiele lepiej niż „Sheldon, nie masz racji, przeproś za swoje złe zachowanie”. Pochwalę scenarzystów również za coś innego, gdyż tym razem nie zawiedli mnie w warstwie gagów. Może nie wszystkie były trafione i zdarzyły się suchary, ale bilans wychodzi na plus. Polubiłem nawet wstawki z Amy, która komunikując się internetowo, niczym prawdziwy boss mafii, rozmawia z pozostałymi członkami gangu, Raja i scenę z krzesełkiem czy rozmowę w sklepie komiksowym. Za to momentem odcinka była podróż przez klatkę schodową w celu odprowadzenia Ramony. Widocznie nie trzeba wielu słów, by być zabawnym. The Long Distance Dissonance to udany epizod. Co prawda ciągle czuję lekkie rozczarowanie, gdyż popkultura chyba nigdy nie miała się lepiej, a The Big Bang Theory zdaje się to ignorować. Jednak gdy ogląda się odcinek, który potrafi rozbawić, ból trochę łagodnieje. Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się w którymś z ostatnich dwóch odcinków uhonorować 40-lecia Gwiezdnych wojen. Rok się niby jeszcze nie skończył i okazją może być premiera kolejnej części sagi, lecz nie wierzę w to. Mniej bezcelowe wydają się gdybania o jakości 11. serii. Niestety będą one dla zdecydowanej większości miały pesymistyczny wydźwięk.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj