Teoria wielkiego podrywu ("The Big Bang Theory") powoli się rozkręca i z odcinka na odcinek bawi coraz bardziej. Jak jednak w poprzednim epizodzie wynikało to z powrotu do korzeni, czyli kultywowania geekowskiego zakręcenia bohaterów, tak w 8. odcinku – jak to było na początku sezonu – znowu nacisk kładzie się na pary i nerdowską przeszłość postaci, zwłaszcza Amy. Ta druga metoda nie jest perfekcyjna. Niekiedy wychodzi zabawnie, jak w przypadku Howarda i Bernadette, którzy (a zwłaszcza on) powoli wyrastają na najjaśniejsze punkty produkcji (wycie psa, wydarzenia w limuzynie, wcześniej rzut piłką na otwarcie meczu czy domowy system gwiazdek). Częściej jednak mający w sobie pierwiastek geeka widzowie mogą czuć się urażeni, bo scenarzyści są dla tego środowiska okrutni.
Koronnym przykładem jest rozmowa Amy i Sheldona na progu jego pokoju. Oto jedno z najważniejszych wydarzeń w historii Teorii… wpisane zostało w festiwal maltretowania Amy, wypominania jej traumatycznych wydarzeń ze szkoły, naśmiewania się z samotności i inności. W tej scenie, zresztą jak niemal w całym odcinku, bohaterka sprawia wrażenie niesamowicie przybitej, zmęczonej, wypalonej, jest permanentnie zgarbiona oraz przemawia, jakby leżała na łożu śmierci i za chwilę miała wybuchnąć płaczem. Grobowy nastrój udziela się zresztą Jimowi Parsonsowi, który gra drętwo, sztucznie i w żaden sposób nie nadaje ważnym słowom Sheldona odpowiedniego znaczenia. W efekcie na kolejny przełomowy moment w historii serialu zareagować można wyłącznie słowem: "He?". Spektakularnie położona scena.
[video-browser playlist="632820" suggest=""]
Zresztą scenarzyści równie "mili" są dla Leonarda, który ciągle obrywa za fakt, że jego narzeczona jest bardzo atrakcyjna. W sumie mogliby sprawić mu koszulkę z napisem: "Jestem nerdem, w szkole było do bani, ale teraz mam narzeczoną seksbombę" i przestać męczyć ten wątek.
Na szczęście odcinek uratował Howard. Wprawdzie wprowadzenie słynnej kuzynki wypadło jakoś tak blado, bo wypowiedziała może ze dwa zdania, dało jednak podłoże do otwartego konfliktu ze Stuartem i kilku zabawnych momentów. Przy okazji zaś nieco dokładniej poznaliśmy lepszą połowę Raja, Emily, która z każdym wypowiedzianym słowem okazuje się być dziwniejsza – jej śmiercio-okaleczeniowe spaczenie sprawia, że świetnie wpasowuje się w grupę.
Czytaj również: Koniec "Franklin & Bash". Nie będzie 5. sezonu
Jest więc zabawniej, do poprawy pozostaje jednak sporo, przez jakiś czas zadrą w pamięci tkwić też będzie scena Amy i Sheldona. Teoria wielkiego podrywu wciąż zmaga się z problemami tożsamości i miota się między otwartym i momentami okrutnym znęcaniem się nad geekami nerdami a celebrowaniem ich pasji.