Serial Terapia bez trzymanki staje się z odcinka na odcinek coraz lepszy. Z większą łatwością łączy humor z dramatem, dzięki czemu widzowie dobrze wczuwają się w emocje bohaterów.
Terapia bez trzymanki w najnowszych dwóch odcinkach udowodniła, że sprytnie potrafi lawirować między ciętym i śmiałym humorem a dramatem bohaterów. Do piątego epizodu twórcom udało się zarysować wszystkie problemy natury mentalnej, bolączki i niepokoje postaci, a teraz wykorzystują ten grunt do stawiania ich w różnych sytuacjach. A ci raz radzą sobie lepiej, raz gorzej – jest to wszystko bardzo ludzkie i popycha fabułę do przodu. Bohaterowie się rozwijają, więc jest miejsce na zaskoczenie i sporo żartów. Bo to wciąż ciepła, rodzinna komedia, która nie boi się trudnych tematów – żałoby, rozwodów, traumy wojennej i ciężkiej choroby.
Szósty odcinek skupiał się na imprezie zaręczynowej, którą Brian zorganizował w domu Jimmy’ego. Główny bohater nie był gotowy na to, aby wrócić do życia towarzyskiego. Nie brakowało tu humoru dzięki Liz oraz Paulowi, który przyszedł na przyjęcie na haju. Harrison Ford wykazuje się niezłym talentem komediowym. Wiele jego kwestii naprawdę rozśmieszyło. Po Jimmym widać było ból, gdy znajomi wspominali o jego pozornie idealnym małżeństwie. W końcu zagłębiliśmy się w burzliwą relację z Tią, o której wiedzieliśmy tylko ze słyszenia. Obejrzeliśmy retrospekcje, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć w pełnej okazałości matkę Alice, w którą wciela się z powodzeniem Lilan Bowden. Teraz jesteśmy w stanie lepiej zrozumieć wyrzuty sumienia Jimmy’ego. Dobrze to podziałało na odbiór historii oraz emocje widzów.
Sama impreza potoczyła się w dość nietypowym, choć raczej spodziewanym kierunku. Zakończyła się katastrofą, co niektórych mogło zniesmaczyć. Do tego Charlie przyjął oświadczyny Briana. To była urocza scena, w której jak zwykle błyszczał Michael Urie, emanujący pozytywną energią. Końcówka szóstego odcinka była zaskakująca z powodu pocałunku Jimmy’ego i Gaby, którzy następnie spędzili ze sobą noc. Z początku mogło się wydawać, że to zbyt ryzykowny pomysł ze strony twórców, ale w kolejnym epizodzie otrzymaliśmy sporo frywolnych, ale śmiesznych żartów. Kilka niezręcznych momentów też bawiło. Sytuacja na linii Jimmy-Alice może się skomplikować, bo ta dowiedziała się o nocy z Gaby. Do tego bohater powiedział, że wie o jej uczuciu do Seana. To była jedna z tych scen, które wywołują sprzeciw i rozczarowują. Ale to dobrze, ponieważ te emocje są różnorodne, a serial udowadnia, że ma wiele do zaoferowania.
Zresztą wątek Alice też rozwija się interesująco. Próba pocałunku Seana okazała się punktem zwrotnym w relacji z nim. Bawiła jej reakcja na to zawstydzające wydarzenie, ponieważ Lukita Maxwell jest w tym bardzo naturalna. Nie stara się być na siłę śmieszna – czasem nawet sarkazm jej nie wychodzi. Gra tak, jak czuje, co jest jej największą siłą. Dzięki temu jej bohaterkę da się lubić. Mimo że bywa opryskliwa – jak każda nastolatka w tym wieku.
Choć wątek Jimmy’ego dominuje w serialu, to historia Paula zaczyna coraz bardziej intrygować. W tych dwóch odcinkach Harrison Ford wywoływał dużo śmiechu, ale jeszcze lepiej wypadła scena kłótni jego bohatera z córką. Wydawało się, że wszystko układa się świetnie między nim a Meg, aż do propozycji przeprowadzki. Ich kłótnia, która ujawniła prawdziwe uczucia córki, była bardzo gwałtowna i wyjątkowo emocjonalna. Aktorzy zagrali znakomicie w tej rozdzierającej scenie. Z jednej strony łatwo zrozumieć Paula – po prostu boi się on opuścić swój bezpieczny dom, przyjaciół i pacjentów. Z drugiej strony Meg chciałaby, aby syn mógł przebywać z dziadkiem, który jeszcze nie potrzebuje pomocy medycznej. Bił z tego realizm, dlatego ta scena zrobiła duże wrażenie.
Twórcy tak bardzo skupili się na przeżyciach głównych bohaterów, że nawet wątek Liz zaczął angażować. Jest on lżejszy od pozostałych, ale i tak ukazuje pewien skrawek prawdziwego życia. Rozmowa bohaterki z Derekiem o jego przejściu na emeryturę była pełna humoru i lekkości. Stanowcze stanowisko męża zapowiada kłopoty w małżeństwie, co powinno być interesujące. Ponadto Liz to bardzo empatyczna postać – jej porady zawsze są celne i okraszone zabawnym komentarzem. Na początku sezonu można było mieć wątpliwości co do jej roli w historii, ale w ostatnich odcinkach dużo zyskała.
Terapia bez trzymanki zaczęła proponować rozwiązania fabularne – nomen omen –„bez trzymanki”, ale twórcy radzą sobie z nimi wyśmienicie. Niemal zrezygnowano z wątków pacjentów, co pozwoliło się skupić na bohaterach i ich problemach. Aktorzy wywiązują się ze swoich ról więcej niż przyzwoicie. Warto pochwalić Jasona Segela, który nie tylko pod względem aktorskim pokazuje klasę, ale też śpiewa i gra na pianinie, co jest jego znakiem rozpoznawczym. Historia się rozkręca, choć jeszcze nie pokazała całego potencjału humorystyczno-dramatycznego. Do ideału jeszcze trochę brakuje. Ważne, że idzie w dobrym kierunku, a serial ogląda się z coraz większą przyjemnością. Czekam niecierpliwie na kolejne odcinki!