Tego jeszcze w The Affair nie było. Kto by się spodziewał, że serial po tylu odcinkach będzie w stanie tak zaskoczyć. I nie chodzi tutaj o tragiczne wydarzenie z drugiej połowy epizodu, a o emocje, które on wygenerował.
W recenzji poprzednich odcinków narzekałem na sposób prowadzenia wątku Allison. Na to, że spotkanie z ojcem jest niepotrzebne, jej stany emocjonalne naciągane, a intrygujący Ben sprowadzony na dalszy plan. Teraz okazuje się, że wszystko kierowało nas do tego, chyba najważniejszego momentu w historii serialu. Dzięki odpowiedniej podbudowie śmierć Allison nie jest łatwym posunięciem, próbującym przedłużyć żywotność serialu, lub szokującym zagraniem żerującym na tanich emocjach widzów. Sposób, w jaki twórcy przedstawili odejście bohaterki, doskonale wpisuje się w konwencję serialu, jego estetykę i tematykę - zwłaszcza z w pierwszego sezonu. Twórcy rozegrali ten wątek po mistrzostwu, a to, co się dzieje, zanim Cole i Noah otrzymują tragiczną informację, stanowi prawdziwy majstersztyk.
Pierwsza połowa epizodu funduje nam kolejne wielkie zaskoczenie. Otóż dostajemy ponad pół godziny klasycznego buddy movie, skrzyżowanego z kinem drogi. Na dodatek, nie wiadomo skąd, w
The Affair pojawia się humor i to całkiem pierwszorzędny. Gdzież on był przez długie trzy sezony? Cole, Noah i Anton, szukając Allison, przemierzają jeden z amerykańskich stanów. W trakcie podróży dyskutują, przekomarzają się, a nawet stroją sobie żarty. To pierwszy tak obszerny segment z udziałem Lockharta i Sollowaya. Twórcy zadbali, aby widz nie miał wątpliwości, co do zawiązującej się między nimi nici sympatii. Motywy komediowe, takie jak romans Antona czy odgrywanie gejowskiego związku, generują chemię działającej na korzyść postaci.
Lekki charakter pierwszej części odcinka spełnia jeszcze jedną rolę. Ma rozluźnić widza przed dramatem, który zaraz się wydarzy. Skupiając się na przygodowych perypetiach chłopaków, nasza czujność zostaje uśpiona. Ignorujemy wszelkie przesłanki świadczące o tym, że z Allison mogło stać się coś bardzo niedobrego. Tracimy czujność, co serial bezlitośnie wykorzystuje, detonując w finale emocjonalną bombę. Takie rozwiązanie to sprytny fabularny zabieg. Widać, że twórcy
The Affair to doświadczeni fachowcy. Omawiany odcinek od początku do końca trzyma widza za gardło. Najpierw dzięki atmosferze niepokoju, potem przy pomocy zaskakująco pozytywnych komediowych wstawek, aż do grande finale, gdzie następuje wielkie katharsis.
Sugestywność opowieści opiera się w dużej mierze na charyzmie postaci portretowanych przez
Dominic West i
Joshua Jackson. Obaj aktorzy zrobili gigantyczny progres od czasu pierwszego sezonu. Są w stanie udźwignąć każdy wątek. Są przekonywujący zarówno jako komedianci, jak i desperaci. Na największe uznanie zasługuje Dominic West, aktor z gigantycznym aktorskim dorobkiem. Z prawdziwą przyjemnością ogląda się segmenty z jego udziałem w bieżącej serii. Artysta ten jest prawdziwą ozdobą serialu, a jego rola w omawianym odcinku to prawdziwa perełka.
Mimo tych wszystkich zalet Noah jest tylko uzupełnieniem Cole’a. To on odgrywa tu pierwsze skrzypce i to właśnie Jackson staje przed jednym z największych aktorskich wyzwań w karierze. Jak oddać żal po śmierci ukochanej, bez popadania w tkliwość i śmieszność? Czy aktor wywiązuje się zadowalająco z tego zadania? Czy rozpacz Cole’a zostaje pokazana właściwie? Każdy powinien to ocenić wedle własnego uznania. Według mnie moment, w którym Noah identyfikuje ciało Allison i znacząco kiwa głową do Cole’a, to jedna z najmocniejszych chwil, jakie widziałem ostatnio w serialu telewizyjnym. Świetnie zaaranżowane, bezbłędnie odegrane. Cole nie jest w stanie spojrzeć na ciało swojej ukochanej, czeka więc na znak od Sollowaya. Bezbronny jak dziecko, konfrontuje się z potężną siłą, jaką jest informacja o śmierci bliskiej osoby. Popada w rozpacz, a następnie gniew, który prowadzi go prosto do Bena.
W tym momencie
The Affair zaskakuje po raz wtóry, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują że to jednak nie ten podejrzany typ odpowiedzialny jest bezpośrednio za śmierć Allison. Być może miał on wpływ na decyzję o samobójstwie kobiety, jednak nie zabił jej, co sugerował nam serial od pierwszych odcinków czwartego sezonu. Ben jest postacią tragiczną – kolejną słabą jednostką miotaną wiatrami emocji, których nie jest w stanie kontrolować. Jego słowa skierowane do Noaha i Cole’a robią duże wrażenie. „Co zrobiliście by ją ocalić? Dlaczego doprowadziliście ją do samobójstwa? Jesteście winni tak samo jak ja”. Przekaz ten jest jasny, jednak aby dowiedzieć się, co tak naprawdę stało się z Allison, musimy poczekać do finałowych rozstrzygnięć.
Z pewnością w kolejnych odsłonach dostaniemy epizod "Allisoncentryczny", w którym zostanie pokazane dokładnie to, co doprowadziło do śmierci bohaterki. Czy Allison rzeczywiście popełniła samobójstwo? Miejmy nadzieję, że twórcy nie szykują nam tutaj kolejnej niespodzianki, bo decyzja o odebraniu sobie życia przez bohaterkę idealnie wpisuje się w przesłanie serialu. Poza tym od początku sezonu dostawaliśmy przesłanki, że z Allison źle się dzieje. Ataki paniki, destruktywne spotkanie z ojcem, uwłaczające wydarzenie w samolocie… Po nitce do kłębka, ale tego, co naprawdę siedziało w głowie tej postaci, nie wiemy. Odpowiedzi zapewne padną, a na razie wielkie uznanie dla twórców za ten perfekcyjny w formie i treści odcinek.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h