The First Slam Dunk wkracza do kin, by zachwycić widzów sportowymi (i nie tylko) emocjami. Jak prezentują się koszykarze na wielkim ekranie?
Krew, pot i łzy – to najlepsze podsumowanie najnowszego dzieła Takehiko Inoue.
The First Slam Dunk to wielki powrót słynnej serii o koszykówce, który starą, dobrą klasykę serwuje nam w nowy, unikalny sposób.
W pierwszych sekundach byłam zaskoczona graficznym przedstawieniem filmu. Mocno posiłkowano się CGI, które nie zawsze działa korzystnie na produkcje i odbiega od dobrze nam znanego stylu rysowanego. Dlatego długo rozmyślałam, czy ten zabieg mi się podoba, czy raczej mnie odrzuca, ale finalnie, im dłużej patrzyłam na ekran, tym bardziej zachwycona byłam. Animacja jest niesamowicie płynna, a ostrzejsze zarysowanie sylwetek postaci świetnie wygląda podczas akcji na boisku, dodaje ich ruchom mocy, a ekspresjom — dramaturgii. Co tu dużo mówić, wizualnie jest to po prostu absolutne arcydzieło. Choćby przebitki Okinawy prezentują się przepięknie.
The First Slam Dunk wydawać by się mogło tylko filmem o koszykówce, ale nic bardziej mylnego. Historia eksploruje różne wątki, z czego głównym jest strata bliskiej osoby. Towarzyszymy Miyagiemu (Shugo Nakamura) nie tylko w drodze na sportowy szczyt, ale również w próbach uporania się z żalem, jaki pozostawił po sobie jego zmarły brat. Widzimy, jak cierpienie przeplata się z walką o zwycięstwo. Boisko staje się miejscem zmagań z własnymi demonami – nie tylko dla głównego bohatera, ale również dla reszty zespołu. Bohaterowie, stawiając czoła przeciwnikom, równocześnie rzucają wyzwanie własnym słabościom i zwątpieniom.
Oczywiście mecz to miejsce nie tylko refleksji, ale również faktycznej gry – i tego tutaj absolutnie nie brakuje. Sportowe emocje towarzyszą widzowi podczas większości seansu. Napięcie trzyma na krawędzi siedzenia. Do ostatniego momentu zastanawiamy się, jak zakończy się to starcie. Gracze nie pooddają się do ostatniej minuty, ryzykują, podejmują wyzwania, a przede wszystkim mają przed sobą jeden cel – zwycięstwo. I tyczy się to obu drużyn. Shohoku i Sannoh serwują nam najbardziej ekscytującą rywalizację, jaką można sobie wyobrazić. Mają do siebie respekt, a jednocześnie nieustannie się prowokują. Ruchy obu zespołów są imponujące, pomimo że jest to zwykła, najzwyklejsza koszykówka. Nie ma tu żadnej magii czy innych udziwnień – to sam sport, który sprawia, że szczęki opadają.
To wszystko spięte jest naprawdę idealnym soundtrackiem. Mocne utwory pod przewodnictwem elektrycznej gitary świetnie wpisują się w zażartą walkę drużyn. Ale najlepsze jest to, że muzyka nie towarzyszy nam zawsze. W jednym momencie filmu panuje głucha cisza. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie nic lepszego do tej sceny. Czasami brak dźwięków jest wymowniejszy niż najlepiej skomponowane utwory. W tym przypadku był to przejaw czystego geniuszu.
Aktorzy głosowi zrobili kawał dobrej roboty. Emocje bohaterów oddali w stu procentach, aż momentami łezka kręciła się w oku. Okrzyki pełne nadziei, momenty zwątpienia, wewnętrzne monologi, wyniosłość skierowana do przeciwników, smutek porażki, radość wygranej – to był wachlarz perfekcyjnie przekazanych uczuć. Przy każdej kwestii podczas meczu serce dudniło mi jak szalone, bo CZUŁAM to wszystko razem z postaciami, a to właśnie zasługa tych, którzy potrafili te postacie zrozumieć i nadać im kształt.
Zapewniam, że z bohaterami zżyjecie się w zasadzie od razu. Każdy z chłopaków jest wyjątkowy na swój własny sposób, każdy wnosi co innego do gry, nie tylko pod względem umiejętności, ale również charakteru. Chemia między nimi jest nie do pobicia, a wsparcie, jakie sobie okazują – nie zawsze w najbardziej oczywisty sposób – zmiękcza serce, a niekiedy bawi. Zresztą równie świetnie łączą się z rywalami – akcje jeden na jeden są fantastyczną dawką emocji i napięcia. Tutaj po prostu nie da się kogoś nie polubić, a po czasie nawet okazuje się, że po trosze kibicuje się wszystkim.
Podsumowując: jest to jeden z lepszych filmów anime, jaki miałam przyjemność obejrzeć. Dzięki Takehiko Inoue moje oczekiwania wystrzeliły w kosmos. Nie napiszę ani jednego złego słowa na temat tej produkcji. Dla fanów
Slam Dunka będzie to rarytas, a dla osób niezbyt związanych z oryginałem — dokładnie to samo. Naprawdę, ten film jest dla absolutnie wszystkich (nawet jeśli sportówki to nie Wasza bajka). Nie ma na co czekać, pędźcie na premierę
The First Slam Dunk, która odbędzie się już 11 sierpnia! Potem mi podziękujecie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h