The Fosters, czyli jeden z najbardziej tęczowych seriali telewizji Freeform, nie zwolnił obrotów ani na chwilę. Przez 20 odcinków z zapartym tchem obserwowaliśmy losy patchworkowej rodziny, która nie ma sobie równych. Dwie mamy, czwórka adoptowanych dzieci, biologiczny syn jednej z kobiet, a do tego pojawiający się ojcowie, surowi dziadkowie oraz nowe-stare miłości tworzą uroczy kalejdoskop w typowo amerykańskim stylu.
Trzeci sezon
The Fosters przywitał nas małym przeskokiem w czasie w odniesieniu do ostatnich wydarzeń. Pozwoliło to na znaczące pchnięcie fabuły do przodu bez większego dramatyzowania. Co prawda miło by było zobaczyć żywe emocje, jakie niósł wypadek samochodowy Any (Alexandra Barreto), Marianny (Cierra Ramirez) i Jesusa (Jake T.Austin), ale mogłoby się to skończyć zbytnim przeciąganiem wątku. Dzięki temu początek sezonu był niczym nowy start - wszyscy bohaterowie stanęli na nogi, w pełni gotowi do nadchodzących wyzwań. A tych, jak się okazuje w trakcie oglądania, jest niemało.
Serial jak zwykle jest podzielony na dwie części, które oddziela kilkumiesięczna przerwa w emisji. Dzięki temu można odnieść wrażenie, że trwa on przez cały rok, a widz nie zdąży zapomnieć o rozterkach swoich ulubieńców. Co więcej, taka praktyka pozwala na podwojenie problemów fabularnych, które zazwyczaj zostają rozwiązane w trakcie połowy jednego sezonu. W przypadku serialu familijnego, jakim jest
The Fosters, daje to poczucie świeżości i dynamiczności. Bohaterowie nieustannie stawiani są w sytuacjach wymagających podejmowania decyzji i radzenia sobie z ich konsekwencjami. Mimo dość dużej liczby głównych bohaterów nie odnosi się wcale wrażenia, że ich czas na ekranie jest nierówny czy niewystarczający. Wręcz przeciwnie - wątki bardzo często zgrabnie łączą się ze sobą w pewnych punktach, by później wyskoczyć w całkowicie różne strony, ciągnąc widza za sobą.
Trzeci sezon
The Fosters pozostaje w lekko moralizatorsko-uświadamiającej konwencji z odpowiednią dozą dramatu dla podkręcenia emocji. Serial dobrze sobie radzi z rozwojem swoich bohaterów, stawiając na ich drodze coraz bardziej wymagające sytuacje. Prawidłowe odwzorowanie zachowań, zwłaszcza młodszej części obsady, dodaje wiarygodności, o co bywa trudno w serialach tego typu. Dzięki temu stajemy w obliczu obawy o niechcianą ciążę, kwestionowania własnej seksualności, lojalności wobec rodziny czy odkrywania, czym właściwie są więzy krwi, a czym jest rodzina. Problematyka serialu nieustannie ewoluuje, prowadząc widza poprzez zakamarki społecznych problemów dotykających intymną sferę, jaką jest ognisko domowe.
Główni bohaterowie muszą sobie radzić nie tylko z system adopcyjnym, czego dotyczy pierwsza część sezonu, ale również z własnymi uczuciami, które w tym przypadku są katalizatorem ich działań. Obie mamy, Stef (Teri Polo) i Lena (Sherii Saum), doświadczają całej gamy emocji, jakie tylko mogą pojawić się w małżeństwie. Strach o życie partnera, konflikt na tle zazdrości, relacja z własnymi rodzicami, widmo ciężkiej choroby, walka o adopcję czy zapewnienie poczucia stabilności własnej rodziny to tylko przedsmak tego, co ich czeka. Są przedstawiane jako supermamy, które borykając się z szarą codziennością, również się potykają w swoich słabościach. Dobrze jest widzieć bohaterów tak bliskich znanemu nam życiu.
Z kolei młodsza część obsady musi sobie poradzi z odwzorowaniem okresu dojrzewania. Balansując na granicy dorosłości, mierzą się głównie z własnymi pomysłami. Może wydawać się to absurdalnie oczywiste, ale to właśnie ich - nie do końca przemyślane, często pochopne - decyzje determinują cały dramatyzm serialu. Ciągnący się od pierwszego sezonu romans pomiędzy Callie (Mia Mitchell) i Brandonem ( David Lambert) ponownie jest przyciągająco-odpychającą się grą serwowaną przez scenarzystów. Callie, która wydaje się najbardziej dojrzała z całej grupy, dzieli swój czas pomiędzy wolontariatem w schronisku dla młodzieży, aby potem podjąć się nowego projektu „Fost and Found”, który walczy ze słabościami systemu rodzin zastępczych. Stanie się twarzą kampanii, która zakwestionuje jej indywidualne poczucie sprawiedliwości.
No url
Brandon, złote dziecko rodziny, jest rozdarty pomiędzy marzeniem o karierze muzycznej w Julliard School a sercowymi zawirowaniami. Nowa postać, starsza od niego Courtney, być może pomoże mu przejść przyspieszony kurs dojrzewania. Jesus, który do tej pory był głównie pokazywany w kontekście problemów z ADHD i dziewczynami, zaczyna odkrywać silną potrzebę odnalezienia biologicznego ojca. Prawda jednak nie jest tak zadowalająca, jak by sobie życzył, co przyczyni się do modnego ostatnio młodocianego alkoholizowana się. Marianna z kolei, która wydawała się mieć najsłabszą linię fabularną, rozkwita jako postać tragiczna, komplikując sobie życie już od samego początku sezonu. W typowo amerykańskim stylu straci dziewictwo nie z tym chłopakiem co powinna. Los jednak będzie dla niej łaskawy i unikniemy, typowej dla telewizji, nastoletniej ciąży. Nie oznacza to jednak końca jej problemów, wręcz przeciwnie – to dopiero preludium, którego finał będzie miał miejsce w kolejnym sezonie.
Największą niespodzianką jest najmłodszy z bohaterów, Jude. Jego postać dostała powolny, ale systematycznie ciągnący się przez cały sezon wątek odkrywania własnej seksualności. O ile poprzedni sezon skupiał się na jego fascynacji wobec Connora (Gavin MacIntosh), o tyle teraz musiał przypiąć sam sobie etykietkę geja. Jak się okazuje, nie na długo. Jest to dość ciekawy zabieg scenarzystów, próbujący uświadomić widzowi, że
The Fosters jest przede wszystkim produkcją o dojrzewaniu i szukaniu własnego ja, a to oznacza nieustanną przemianę i próbowanie od nowa oraz korzystanie z drugiej szansy.
Wątki poboczne przebiegają dość gładko, utrzymując przyjemny balans pomiędzy dramatem, poczuciem humoru a mądrością życiową. Z jednej strony można chwalić serial za różnorodność tematyczną, bo faktycznie nie ma przed nim tematów tabu. Z drugiej jednak może pojawić się pewien przesyt. Scenarzyści dbają o to, by w każdym sezonie poruszano coraz to modniejsze problemy świata. Ważne jednak, że z charakterystycznym dla siebie urokiem opowiadają o nich, traktując rodzinę Fosters Adams jako płótno, na którym można tworzyć niekończący się obraz ludzkich emocji.
Trzeci sezon niczym nie odbiegał jakością od swoich poprzedników. Mało tego - pokusił się nie tylko o udoskonalenie prowadzonej od pierwszej serii fabuły, ale też o wprowadzenie nowych form. Obecność części musicalowej w jednym z końcowych odcinków wyróżnia
The Fosters w swojej kategorii. Piosenki stworzone na potrzeby produkcji wypadły zaskakująco dobrze, a umiejętności wokalne aktorów były na zadowalającym poziomie. Całość bezproblemowo wplotła się w główną fabułę serialu, pozostawiając pozytywne wrażenie. Nie zaszkodziła również zmiana obsady jednego z głównych bohaterów – Jesusa. Jake T. Austin został zastąpiony przez Noah Centineo i mimo naturalnego z początku porównywania ze swoim poprzednikiem obronił się aktorsko. Dość szybko rozmywa wspomnienia o Jake T. Austinie, dodając swoje trzy grosze do postaci Jesusa.
To, co urzeka w
The Fosters, to ciepło rodzinne i mądrość, jaką daje doświadczenie życiowe. Co prawda każda minuta serialu jest naładowana poprawnymi politycznie ideami, ale widz wcale nie jest przymuszony, by się z nimi zgadzać. Ostatni sezon dowiódł, że można swobodnie bawić się konwencją typową dla seriali telewizyjnych, przełamując ją jednak w dowolny sposób. W efekcie otrzymujemy produkcję w której tragedia miesza się z miłością, strzał z pistoletu z musicalem, a rodzina znaczy coś więcej niż tylko dzielenie tego samego DNA.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h