Odcinek zmienia trochę oblicze serialu The Gifted, wprowadzając nowe elementy układanki, które mogą rozruszać tę produkcję.
The Gifted to serial z wieloma problemami na poziomie fundamentalnym. Organizacja mutantów działa po omacku bez żadnego celu i planu, a rząd to gatunkowy stereotyp, który nie oferuje nic ponadto. Problemem jest to, że mutanci obdarzeni mocami nie stają do walki z ludźmi, którzy mają "tylko" karabiny i małe robociki. Przecież w komiksach rząd wygrał, bo miał olbrzymie roboty obdarzone dużą mocą. A tutaj tego nie ma, więc na tym poziomie stanowi to problem, bo twórcy nie są w stanie nakreślić wiarygodności opowiadanej historii. A ta ciągle oferuje to samo, bo bohaterowie nadal nie wiedzą, co i jak chcą robić, gadają ciągle o tym samym i szukają rozwiązania w sposób chaotyczny i nieprzemyślany.
Wprowadzone trojaczki będące telepatkami okazują się czymś, co w końcu coś zmienia w tym serialu. Nareszcie mamy mutantkę, która wie, czego chce, osiąga swoje cele i nie boi się walczyć. Nie ma tutaj pacyfistycznej mentalności bohaterów tej historii. Dlatego też pozytywnym zaskoczeniem jest wprowadzenie w tym miejscu komiksowego klubu Hellfire. To nie tylko polepsza jakość historii, a daje poczucie, że może nareszcie oferować coś więcej niż tylko sztampę bez ładu i składu. Wprowadzenie tak potężnego gracza dodaje historii kolorytu i pokazuje organizację, która może zmienić rozkład sił.
Po stronie rządu dostajemy odznaczanie z listy oczekiwanych rozwiązań. Agent oczywiście stracił cały swój zapał i w sposób mało przekonujący akceptuje te najgorsze rozwiązania. To stanowi problem odcinka, gdy czarne charaktery są nakreślone tak grubą kreską. Zbyt dużo banału, uproszczeń i braku dobrych motywacji. Nie jestem w stanie uwierzyć, że agent godzi się na torturowanie i zamęczanie mutantów w imię córki i zmarłego kumpla. Przekroczenie granicy jest w tym miejscu za mocne, a to odbija się na jakości.
Najgorzej jest u Struckerów, których zachowanie, podejmowane decyzje czy dialogi stają się kolejnych odgrzewaniem gatunkowych schematów. I to takim kiepskiej jakości, który nie pozwala czerpać satysfakcji, gdy kolejne etapy wątku zaczynają irytować. Rodzice to chodzące stereotypy podane w mało strawnej formie, a dojrzewanie i przemiana nastolatków jest sprzedana w sposób zbyt siermiężny i mało przekonujący, aby to zaakceptować. Szczególnie chłopak swoim zachowaniem po prostu irytuje. Nie udaje się stworzyć tutaj bohaterów mających w sobie coś, co mogłoby zainteresować. Zamiast klisz i sztamp, naprawdę prostota zbudowałaby lepsze postacie.
The Gifted ogląda się poprawnie, ale nie mogę obyć się wrażeniu, że potencjał jest cały czas marnowany. Wszystko jest takie sztampowe do granic możliwości, a przy tym jakość cierpi, bo brak w tym emocji, drugiego dna, jakiego oczekujemy po świecie X-Menów i wiarygodności w życiu bohaterów. Ci dalej błądzą po omacku, że aż nie wiem, jakim cudem X-Meni wybrali ich na opiekunów mutantów (o tym jest mowa w odcinku). Na tym poziomie przeciętność jest zbyt mocna, by ten serial stanowił rozrywkę spełniającą swój potencjał.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h