The Gifted powraca po świątecznej przerwie i nadal pokazuje swoje słabości. Najbardziej irytuje fakt, że zlekceważono cliffhanger z zeszłorocznego odcinka. Wiemy, że mutanci uciekli z placówek i tyle. Tutaj kompletnie nie poruszono tej kwestii poza wzmianką z wiadomości, że to miało miejsce. Coś, co mogło rozruszać serial, musiało ustąpić miejsce kiepskim postaciom, mdłym relacjom i słabo prowadzonym wątkom. Spotkanie Andy'ego z rodziną to seria niezręcznych scen zarówno dla bohaterów, jak i widzów. Czasem mam wrażenie, że twórcy piszą co im właśnie wpadnie do głowy, zapominając o konsekwencji, ludzkich reakcjach i po prostu o zwyczajnym rozsądku. Rozmowy Andy'ego z rodzicami o zwykłych sprawach sprawiają wrażenie jakiegoś nieśmiesznego żartu. Ich przyjaciel może umrzeć, a oni, jadąc samochodem, zachowują się jak na wycieczce - zachwycają się umiejętnościami jazdy swojego syna. Totalny brak wyczucia czasu, który stał się sygnaturą tego serialu oraz brak wizji na budowanie relacji, które przypominają jakiś powierzchowny wycinek z podręcznika szkolnego. Agent Turner coraz szybciej wyrasta na postać będącą totalnym nieporozumieniem tego sezonu. Jego dołączenie do grupy rasistów było dziwne, ale dobra, miał swoje motywacje i chciał ich zmienić. Tylko że im dalej, tym wygląda to gorzej. Czuję w tym potencjał, który twórcy spaprali wręcz podręcznikowo. Miała być to powolna przemiana bohatera w kogoś, kogo sam by się pewnie bał w lustrze. I ta scena przesłuchania Thunderbirda jest poniekąd tego potwierdzeniem. Dostajemy bezsensowną rozmowę, w prawdziwość której bohater i tak nie wierzy, a potem ot tak wierzy, by potem znowu nie wierzyć. Turner mota się w każdą stronę, a scenarzyści nie są w stanie tego usprawiedliwić, dając coraz bardziej żenujące sceny. Jego strzelanie do Thunderbirda to takie podsumowanie kiczowatej dramaturgii, która ten sezon próbuje budować. Ani to ziębi, ani grzeje, bo wszystko przypomina jakąś telenowelę, a nie serial ze świata X-Menów. Zresztą czuć, że w opowiadanej historii twórcom bardziej zależy na relacji Polaris z Marcosem, Blink z Thunderbirdem czy Andy'ego z Lauren, ale budują to w sposób karygodny. Jest to powierzchowne, puste, czasem śmiesznie i bez znaczenia. Te motywy wypełniają odcinek, ale nic z tego nie wynika. Nie ma w tym emocji, rozwoju bohaterów czy jakiegokolwiek rozwinięcia wątku. Totalna stagnacja. Taką wisienką na torcie jest końcowa scena z Andym. Twórcy ot tak robią z niego psychopatę, który łamie przeciwnikowi nogi i jeszcze śmieje się z dumą, jak było fajnie. Nawiązanie do absurdalnej Rebeki było oczywiste, ale przeprowadzenie tego wątku to komedia. Nie, to parodia! Najpierw gniewne spojrzenie, łamiące się nogi, a potem uśmieszek zadowolenia i przerażenie rodziny. Takie oczywistości i kicz. Coś, co mogło być wyjątkowym wątkiem dramatycznym, nadal jest na poziomie wspomnianej telenoweli. The Gifted: Naznaczeni mógł być świetnym serialem, bo pomysł i temat to potencjał. Wszystko jednak jest marnowane przez fatalną realizację. Na tym kończę moją przygodę z tym serialem, który powinien zostać skasowany.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj