Odcinki specjalne Top Gear zawsze były kwintesencją tego programu – epickie podróże bezdrożami przeważnie wywoływały sporo radości u widzów, przy okazji pozwalając pooglądać spory kawał świata w tym miejsca, które znajdują się daleko poza utartymi turystycznymi szlakami. Niezapomniana wyprawa po Patagonii to przykład jednego z najbardziej ekscytujących przeżyć dla wszystkich – Jeremy’ego Clarksona, Richarda Hammonda, Jamesa Maya oraz nas wszystkich. Tamte topgearowe odcinki specjalne wysoko zawiesiły poprzeczkę dla nowego dziecka tria panów w średnim wieku – The Grand Tour. Coraz trudniej jest prowadzącym znajdować ciekawe, dzikie, egzotyczne miejsca do przejechania, jednak zawsze coś się znajdzie. Mozambik staje się areną 300-kilometrowej podróży ze stolicy kraju Maputo do maleńkiej wioseczki zwanej Bingo. Cel wyprawy jest następujący – Bingo jest daleko od oceanu, więc ryby to luksus. Maputo znajduje się nad oceanem, zatem opływa w owoce morza. Jak rozwiązać ten palący problem głodu czy raczej braku urozmaicanej diety mieszkańców Bingo? Otóż przewieść ryby, najlepiej świeże i jak najbardziej żywe z Maputo do Bingo. Ktoś użyłby przeznaczonego do tego samochodu, ciężarówki, czegokolwiek, co ma chłodziarkę. Ewentualnie zakupiłby kilka lodówek turystycznych i przewiózł w nich ryby samochodem nadającym się do jazdy po naprawdę ciężkim terenie. Bagnistym, mokrym, pełnym kolein, ewentualnie piachu. Ale nie – ambicja górą, więc mamy jeżdżące akwarium Jamesa Maya (w tej roli Mercedes W123 Kombi), chłodziarko-kostkarkę Jeremy’ego Clarksona (Nissan Hardbody) oraz… motocykl Richarda Hammonda (TVS Star HLX E5) produkowany w Indiach, sprzedawany za 800 funtów, będącym właściwie skuterem stworzonym na kształt motocykla. Już same pomysły na przewóz ryb jasno pokazują, że tu nic nie może się udać. Podróż prowadzących program jest oczywiście pasmem porażek i martwych ryb, ginących przed wyruszeniem w trasę, jak i w jej trakcie. Obrońcy praw zwierząt mogą się burzyć, widząc zdziwionego Maya, że jeszcze trzy dni temu jego żywy dobytek oddychał, a wytrzęsiony i poprzelewany jakoś zaczął pływać do góry brzuchem. Tylko jakoś May nie pomyślał, że te ryby w międzyczasie nie miały dostępu do żadnego pokarmu… Zresztą, pewnie i tak skończyły swój nędzny żywot dostając ataku serca. A gdzie w tej odysei mającej na celu zlikwidowanie problemu głodu na świecie znajdują się auta? Przeważnie w błocie. Niestety, ale tym razem to, czym panowie jadą, nie ma większego znaczenia. Mamy kombi, pickupa i motocykl. Marki są nieważne, ich właściwości jezdne są nieważne, ważne są koleiny i przekleństwa, głupie żarty i martwa, wysuszona na wiór ośmiornica. Stanowiąca zresztą przezabawny widok, do czego się ze skruchą przyznaję. Kto chce wiedzieć, co dzieje się z tym stworzeniem (wcześniej martwym!) po trzech dniach wietrzenia, ma tu już gotową odpowiedź. Właśnie to jest główny problem tego odcinka specjalnego – chęć rozśmieszenia widzów przesłoniła kompletnie program motoryzacyjny, którym The Grand Tour ostatecznie jest. Nie twierdzę, że humor cały czas jest słaby (no, czasem BARDZO jest – wędzenie ryb oparami diesla, naprawdę?), ponieważ od czasu do czasu naprawdę trudno się nie uśmiechnąć (wściekły James May to dopiero coś). Po prostu coś tak istotnego, jak problem dostępu do świeżej żywności w miejscu oddalonym od cywilizacji staje się pretekstem do taplania pojazdów w przekleństwach i afrykańskich kałużach. Same pocieszne kłótnie prowadzących to za mało. Odcinkowi szkodzi też jego długość – jesteśmy wszyscy przyzwyczajeni do dwuodcinkowych przygód po bezdrożach. Skondensowana do godziny wycieczka urasta do wielkości ciekawostki. Odcinek zatytułowany Feed the World trochę rozczarowuje. Parodia na celebrytów, ratujących mieszkańców krajów trzeciego świata blednie na tle tego, co wybija się na pierwszym planie – myśli, że można przeznaczyć budżet choćby tylko tego jednego epizodu na kupno tych nieszczęsnych ryb i przewiezienie ich normalnymi środkami transportu choćby tylko do wsi zwanej Bingo. A to nie koniec – przed nami jeszcze w okolicy lata odcinek specjalny z akcją osadzoną w Kolumbii. Clarkson i spółka mieli przeważnie szczęście do udanych epizodów w Ameryce Południowej, na co liczę i tym razem, ponieważ mozambijska wyprawa pozostawia lekki niesmak.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj