The Innocents ma stosunkowo prostą fabułę, ale jednocześnie wciągającą. June (Sorcha Groundsell) chce uciec od swojego despotycznego ojca, który po odejściu jej matki, kontroluje każdy krok swojej córki. W ucieczce June pomaga Harry (Percelle Ascott), jej chłopak. Już w trakcie pierwszej nocy poza domem napotykają mężczyznę, który twierdzi, że wie, gdzie znajduje się matka June i ma od niej wiadomość. Jego nieporadny atak na nastolatków wyzwala w młodej dziewczynie umiejętności, których nigdy po sobie się nie spodziewała. June odkrywa, że jest zmiennokształtna i potrafi przybrać ciało innego człowieka. Wraz z ciałem, przyswaja również wspomnienia swoich ofiar i widzi ich przeszłość. Ten dar lub przekleństwo, staje się początkiem niebanalnej podróży, która pozwala poznać siebie, swoje granice, ale także kłamstwa, którymi karmili ją jej rodzice. Motyw zmiennokształtności jest przewodnią myślą serialu. Większość wydarzeń, zwrotów akcji i decyzji wynika z konsekwencji przejmowania ciała przez poszczególnych bohaterów, w tym głównie przez June. Sam moment przeistoczenia się wygląda ciekawie, a efekty specjalnie nie pozostawiają za wiele do życzenia. Nie zawsze dokładnie widać moment przemiany - zapewne z powodu cięcia kosztów - nie mniej jednak nie jest on zawsze wymagany. Z “przemianą” postaci wiąże się również aktorstwo. Mamy tutaj do czynienia graniem jednego aktora dwóch różnych postaci i szczerze mówiąc, wypada to bardzo dobrze. Ewidentnie Tatiana Maslany i jej klony z Orphan Black mogłyby poczuć silny wpływ konkurencji płynącej z The Innocents. Moim ulubionym fragmentem jest pierwszy moment, kiedy tak naprawdę odkrywamy, kim jest June - kiedy nastolatka przejmuje ciało Steinara i widzimy rosłego mężczyznę płaczącego jak młoda, rozhisteryzowana dziewczyna. Jest to zarówno wiarygodne i bardzo dobrze odegrane. W takich scenach nie widzimy wcale Steinara, tylko przestraszoną June. Co więcej serialowe postacie są szczegółowo dopracowane. Są dobrze rozpisane scenariuszowo i w większości przypadków trzymają się swojego jasno stworzonego charakteru. Dzięki temu całość wydarzeń wydaje się być jednolita i dobrze przemyślana. Na duże uznanie zasługuje przede wszystkim pilot serialu pt. Początek nas. Zgrabnie i bez zbędnego przedłużania wprowadza w potrzebne szczegóły fabuły, nie odkrywając jednocześnie wszystkich kart. Po jego obejrzeniu już wiadomo, czego można się spodziewać - powolnego dochodzenia do rozwiązania tajemnicy June i jej matki, a co tak naprawdę dzieje się w Sanctum. Kolejne odcinki nie odbiegają aż tak poziomem od pierwszego. Nie można powiedzieć, że zdarzają się dużo gorsze czy wręcz wybitne - są one po prostu inne i kładą nacisk na inny aspekt fabuły. Najgorzej wyszedł jednak odcinek finałowy. Większa część tajemnicy została rozwiązana w epizodzie poprzedzającym finał. Ostatni odcinek niby jest najbardziej dynamiczny, ale wypada jednocześnie najsłabiej. Okazuje się, że misternie budowana fabuła ma jednak dość banalne motywy, a antagonista okazuje się być jednym z tych bardzo sztampowych, których znamy już z telewizji. Czy jest to jednak zepsuć dobre wrażenie, jakie pozostawia po sobie serial? Właśnie nie, bo The Innocents jest pełen małych drobiazgów, które znacząco wpływają na jego pozytywną ocenę. Przede wszystkim zrezygnowano z wyłączności języka angielskiego. Wielokrotnie aktorzy posługują się językiem norweskim, co wydaje się być naturalne dla poszczególnych postaci serialu. Nie tylko z wielką przyjemnością słuchałam języka norweskiego, ale również podziwiałam tamtejsze panoramy. Serial obfituje w piękną scenerię, która jest doskonałym tłem wydarzeń. Jest dobrze zgrane z tempem fabuły i bezsprzecznie wpływa na całość atmosfery serialu. Nie inaczej jest z muzyką, którą wyrywa się poza standardowe ścieżki dźwiękowe. Wielokrotnie wzbudza niepokój, bez większego zdradzania fabuły. Pod tym względem nie ma za bardzo do czego się przyczepić, a wręcz przeciwnie, warto podkreślić że ścieżka dźwiękowa zawiera różnorodne gatunki muzyki. Nie przeszkadza również fakt, że serial jest stosunkowo mroczny i ciężki. Rzadko kiedy pojawiają się bardziej wyraziste farby. Dominuje surowość, znana ze skandynawskich regionów. Ciężka atmosfera serialu przełamywana jest chwilami radości dwójki głównych bohaterów. Taniec w dyskotece, pierwsze miłosne zbliżenie, chwila oddechu od życia w ciągłym biegu - m. in. te sceny zdecydowanie rozjaśniają cały serial i zazwyczaj prowadzą do kolejnego, ważnego etapu fabuły. Są niezbędne, a jednocześnie stanowią mały, emocjonalny deser dla wszystkich tych, którzy polują na szczęśliwe zakończenia. Moim zdaniem The Innocents dobrze sobie radzi z dawkowaniem emocji i z łatwości potrafi utrzymać uwagę widzów. Oczywiście serial nie przypadnie do gustu wszystkim. Może zniechęcić ekranowy flegmatyzm, kiedy to postacie stają kilka sekund, nic nie robiąc, tylko patrząc się na siebie. Długie ujęcia otoczenia też nie wpływają na dynamikę akcji. Zniechęceni mogą zostać również miłośnicy zwierząt, którym raczej nie przypadną do gustu sceny skórowania królika czy dobijanie cierpiącego jelenia. Może również razić fakt, że czasem zwroty fabularne zależą raczej od przypadku, niż właściwej decyzji bohaterów. Najsłabszym elementem okazuje się być sama końcówka finału. Ostatnie minuty dowodzą, że twórcy na siłę chcieli zakończyć serial cliffhangerem. Niestety, zwłaszcza motywacja Harry’ego wydaje się być najmniej zrozumiałą. Gdyby pierwszy sezon zakończył się wydarzeniami na wyspie, całość nabrałaby innego, bardziej satysfakcjonującego wydźwięku. Kończąc odcinek wypadkiem, daje się do zrozumienia, że fabułą rządzi przypadek, a nie zaplanowana kolej rzeczy. Po całym, dobrze prowadzonym sezonie jest to niestety rozczarowanie. Niemniej jednak The Innocents jest zaskakująco dobrą propozycją od Netflixa. O wiele lepszą niż próbuje nam ją sprzedać zwiastun serialu. Posiada zarówno więcej głębi, jak i niepowtarzalnej atmosfery. Wątek sci-fi nie jest tutaj nachalny, mimo że stanowi główny punkt akcji. Nikt nie bawi się w zawiłe tłumaczenie skąd, jak i dlaczego. Nie ma też tutaj skomplikowanej aparatury i designerskiego szpanu wnętrzami. Serial jawi się tak bardzo realistycznie, jak tylko możliwe. Nieliczne błędy, które się pojawiają nie zaburzają logicznego ciągu wydarzeń tak mocno, by nie chciało się oglądać dalej. Z łatwością też można przywiązać się do dwójki głównych bohaterów i nie ma problemów, żeby im kibicować. Postacie drugoplanowe, jak Elena, Runa czy Sigrid też są w stanie wzbudzić większe emocje w widzach. Jest to jedna z tych bardziej udanych produkcji ostatnich miesięcy i z czystym sercem można ją polecić zwłaszcza tym, którzy lubują się w nieco bardziej stonowanych opowieściach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj