Gdy widzimy, że tytuł odcinka The Mandalorian brzmi "tragedia", nasze nastawienie się zmienia. Wiemy bowiem, że twórcy dostarczą nam wrażeń. Nie ma tutaj miejsca na poboczną misję, od razu jesteśmy wrzucani w wir akcji, więc Mando i Grogu lądują na Tythonie. Tutaj przychodzi rozczarowanie, które może mieć więcej związku z fanowskim wyobrażeniem o planecie znanej choćby z gry Star Wars: The Old Republic, bo twórcy nawet nie pokusili się o to, by pokazać jej ważność czy majestatyczność. W końcu to jedna z najważniejszych planety w historii Zakonu Jedi! Widać, że Jon Favreau inspirował się troszkę grami RPG. Mamy więc las i punkt docelowy. To zbyt mało, by można było pod tym względem być usatysfakcjonowanym. Oczywiście na Tythonie dochodzi do kluczowych wydarzeń, ponieważ zgodnie z zapowiedziami Ahsoki, Baby Yoda "podłącza się" do Mocy i medytuje. Wiemy więc, że dochodzi do czegoś kluczowego dla całego serialu, bo zgodnie ze słowami Tano, to tutaj Grogu ma wybrać swoją drogę. Z jednej strony wszystko gra. Widać, że jest to przygotowane z pomysłem, a próby wyjęcia malucha przez Mando, kończą się porażką, jednak z drugiej strony twórcy nie idą o krok dalej, najwyraźniej zachowując najważniejsze informacje na sam koniec. Nie wiemy, co Grogu tam zobaczył i jaką ścieżkę wybrał, a to pozostawia lekki niedosyt... W czasie oglądania odcinka o tak dużym znaczeniu fabularnym, apetyt rośnie w miarę jedzenia.  Wszystko to jednak blednie w momencie, gdy na ekranie pojawia się Slave 1. Przypuszczam, że każdy fan przez chwilę może wstrzymać oddech, bo wiadomo, co to oznacza: nadchodzi Boba Fett! Coś, na co czekamy od pierwszego odcinka! Temuera Morrison, który grał Jango w prequelach oraz był głosem Boby w wersji specjalnej Oryginalnej Trylogii, powraca i zaskakująco udanie się sprawdza. Dobrze, że twórcy poświęcają mu czas, pozwalając pokazać go w akcji. To właśnie tutaj następuje coś, czego nigdy nie widzieliśmy tak naprawdę, bo Boba używa w walce laski gaderffii. Broń Ludzi Pustyni nigdy nie była pokazywana w boju, więc tutaj, gdy robi sieczkę ze szturmowców Imperium, jest to ciekawe i efektowne. Przede wszystkim też mówi, jak Tuskeni są niebezpieczni z tymi laskami w rękach.  Nie oszukujmy się, gdy Boba Fett nakłada swoją legendarną zbroję, reżyser Robert Rodriguez oraz twórca Jon Favreau dostarczają wrażeń i znakomicie budują klimat. Dla widzów niekojarzących Fetta z Oryginalnej Trylogii to może nie mieć takiego znaczenia, a dla fanów to może być  coś, na co czekali całe życie. W końcu widzimy kultowego łowcę nagród w pełnej krasie jako wojownika niezłomnego i zabójczego. To po – prawdę mówiąc – dość słabym potraktowaniu go przez Lucasa, jest ważne, ponieważ legenda Boby była większa niż jego rola w filmach. A te krótkie sceny potrafią usatysfakcjonować. Trzeba przyznać, że Robert Rodriguez potrafi kręcić strzelaniny (pamiętacie Desperado? Jest tutaj znakomite nawiązanie!) i czuje akcję. Dlatego tutaj starcie ze szturmowcami jest sprawnie poprowadzone i efektowne. Oczywiście musimy patrzeć na to z lekkim dystansem, bo twórcy lubią śmiać się z tego, że szturmowcy w nic nie trafią, a gdy zaczniemy analizować walkę, dotrzeżemy głupotki, brak logiki czy sensu. Plus za powiązanie wątku z pierwszym sezonem, gdy wszyscy spekulowali na temat tajemniczej postaci na Tatooine. Okazuje się, że teorie mówiły prawdę: to był Boba Fett! To był charakterystyczny odgłos jego butów, a Fennec w wykonaniu Ming-Na Wen przeżyła. Dobry sygnał od twórców, by nie lekceważyć fanowskich teorii, a pamiętajmy, że gdy pierwszy sezon leciał, zdjęcia do drugiego już trwały, więc to, co teraz oglądamy, nie jest żadną reakcją na komentarze widzów.
fot. materiały prasowe
+1 więcej
Dostajemy też bombę fabularną, która w jakimś stopniu była oczekiwana: Moff Gideon porwał Baby Yodę. Na ten moment powinniśmy więc zakończyć narzekania o braku rozbudowania głównej historii. Wszystko tutaj ma znaczenie. Po pierwsze, mamy potwierdzenie, że mroczni szturmowcy Gideona w istocie są robotami zaczerpniętymi z gry Star Wars: Dark Forces z 1995 roku. Nie wiemy jeszcze, jak ich serialowa wersja wygląda w akcji, ale sami prezentują się znakomicie i wydają się obietnicą jeszcze większych emocji pod koniec sezonu. Wszystko też wskazuje, że to jest ich finalna wersja ze starego kanonu, bo tam też były różne ich modele. Po drugie, słowa Boby o tym, że Imperium wróciło, są zaskakująco ważne. To, że jesteśmy w układzie kontrolowanym przez Nową Republikę, oznacza, że na tę chwilę resztki Imperium poczynały sobie odważniej, niż pewnie wielu oczekiwało. To też pokazuje skalę polityczną wydarzeń i być może sugeruje ingerencję Nowej Republiki w walkę z Gideonem.  Cały odcinek ma bardzo duży ładunek emocjonalny. Choćby na początku, gdy Djarin z Grogu sobie rozmawiają, a Mando daje sugestie, że przecież będą musieli się pożegnać. Trudno powiedzieć, jak twórcom to wychodzi, ale mimika Grogu i emocje malujące się na tej twarzyczce działają na widza. To samo można czuć w finale, gdy malec walczy o życie w imperialnej celi, rzucając szturmowcami jak szmacianymi lalkami. Wciąż jednak to tylko dziecko, którego siła ma wyraźne ograniczenia. Niepokój o los Baby Yody to coś, co będzie napędzać końcówkę sezonu. Dochodzi tutaj do czegoś, czego chyba nie dało się przewidzieć: Mandalorianin i Boba Fett ramię w ramię ruszą na ratunek Grogu. Oczywiście w tym momencie mamy sugestię podobnego schematu z pierwszego sezonu, czyli bohater zbiera ekipę, by ruszyć małemu na pomoc. Kto jeszcze do niej dołącza? Pozostaje liczyć, że Ahsoka i Mandalorianie.  Cały czas zastanawialiśmy się, jak twórcy wyjaśnią Djarinowi fakt, że Boba Fett musi odzyskać swoją zbroję. Okazuje się, że udało się delikatnie rozbudować historię Jango o to, że tak naprawdę to on jednak był Mandalorianinem. Był znajdą urodzoną na Concord Dawn (planeta Mandalorian), czyli podobnie jak Djarin był sierotą. To też zmienia trochę postrzeganie prequeli, ponieważ oznacza to, że jednak to klony Mandalorianina zniszczyły Jedi, a biorąc pod uwagę informacje o dawnej Wojnie Mandaloriańskiej, ten kontekst jest dość ciekawy. Oczywiście to nie czyni z Boby Mandalorianina, bo jest jego klonem, tak jak i żołnierze Republiki. Do tego została wspomniana mandaloriańska wojna domowa i nie zdziwiłbym się, gdyby były to sugestie historii, które gdzieś poznamy. The Mandalorian dostarcza akcji, wrażeń i emocji - zwłaszcza przez wątek Baby Yody. Można otwarcie powiedzieć, że jest to odcinek przełomowy, bo porwanie Grogu przez Gideona zmusza do podkręcenia tempa i znaczenia wydarzeń.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj