Pendleton Ward był fanem podcastu Duncana Trussella, który często koncentrował się na próbach odkrycia nowych sposobów myślenia o sobie, rzeczywistości czy wszechświecie. Ward postanowił wykorzystać specyfikę tych podcastów i animować je. Najmniej dosłownie, jak tylko się da. Głównym bohaterem pretekstowego fabularnego spoiwa The Midnight Gospel jest Clancy, kosmiczny odpowiednik youtubera, który za pożyczone od siostry pieniądze kupuje symulator multiwersum. Dzięki niemu może podróżować po różnych odległych światach – wystarczy, że wybierze awatar i przeniesie się w wybrane miejsce. Tam przeprowadza swobodne rozmowy (dotyczące bardzo specyficznych tematów, ale o tym później) z napotkanymi istotami i nagrywa je. Swój podcast emituje na cały wszechświat. The Midnight Gospel zawiesza oczekiwania widzów. Zmienia sposób odbioru dźwięków i obrazów, które pozostają ze sobą w kontraście. Kultura podcastów łączy się tu z trippową, surrealistyczną animacją, rdzeniem pozostają jednak rozmowy; animowane tło zdaje się gryźć z tym, co słyszymy (można powiedzieć, że każdy epizod w pewnym sensie opowiada dwie różne historie), ta sprzeczność ma jednak głębszy sens. Warto wziąć pod uwagę, że celem tych konwersacji jest między innymi zmiana perspektywy – można więc tę transcendentność podpiąć pod próby wywarcia nieoczekiwanego wpływu na percepcję widza.
Netflix
Wróćmy jednak do rozmów, bo z dwojga strumieni bodźców to właśnie one wydają mi się najistotniejsze i najciekawsze – serial można zresztą potraktować jak podcast i po prostu go słuchać (kosztem, rzecz jasna, pozostałych wrażeń). Już to wystarczy, by zaangażować. Metafizyka, egzystencjalizm, filozofia – The Midnight Gospel to nie wieczorna, relaksująca rozrywka, a maksymalnie absorbująca uwagę widzów podróż przez odmęty pozostawionych bez odpowiedzi pytań. Dialogi okazują się niespotykanie naturalne, niezależnie od tego, czy bliżej im akurat do wyznań na łożu śmierci, czy do dywagacji naćpanych przyjaciół o 5 nad ranem. Skoro już wspomnieliśmy o śmierci, warto odnieść się do jednego z odcinków. Pokrótce: w ósmym epizodzie możemy usłyszeć prawdziwe słowa umierającej matki Trussella; aktor nagrał jedną z ich ostatnich rozmów i po czasie wykorzystał  materiał do tego projektu, przez co wydźwięk całej historii rozrasta się o kolejne znaczenie. A to tylko jeden z przykładów. Niektóre odcinki są wyjątkowo niepokojące, a ich przyswojenie wymaga dużego skupienia (dodajmy, że nie jest łatwo dzielić uwagę pomiędzy tak skonfliktowane ze sobą bodźce). Warto je sobie dawkować i przemyśleć każdy seans. Gospel zdecydowanie nie jest produkcją nadającą się do binge-watchingu. Forma tego psychodelicznego serialu animowanego na pewno nie będzie atrakcyjna dla wszystkich (i nie ma w tym nic dziwnego – produkcja potrafi momentami frustrować), zaręczam jednak – warto dać jej szansę. Narkotyczna podróż przez dziwaczne obrazy, filozoficzne dysputy, rozważania na temat narkotyków, utraty, śmierci, sensu, poszukiwań, szczęścia czy przemijania pozbawiona jest truizmów. To tylko osiem odcinków trwających po około pół godziny – spróbujcie. Wielka to szkoda, że tak oryginalny projekt nie doczekał się szerszej promocji, przez co przechodzi właściwie bez echa.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj