Eli Cohen był agentem Mosadu, który w latach 60. działał na terenie Syrii. Jego historia jest tak niesamowita, że aż dziw bierze, iż dopiero teraz została zekranizowana. Co ciekawe, twórcą produkcji jest autor izraelskiego pierwowzoru Homeland, a w roli głównej występuje niepoprawny politycznie satyryk Sacha Baron Cohen.
Borat Sagdijew w roli dramatycznej i to jeszcze w trzymającym w napięciu thrillerze? Jest to co najmniej intrygujące, zwłaszcza że Sacha Baron Cohen nie ma dużego doświadczenia w podobnych interpretacjach. Na dodatek jest on charakterystycznym aktorem, którego trudno oddzielić od poprzednich, dziwacznych wcieleń. Jak mu poszło? Odpowiedź na to pytanie zostawmy na później. Na razie skupmy się na Elim Cohenie, ponieważ on i jego historia stoją tu bezsprzecznie na pierwszym planie.
Główny bohater to izraelski patriota, który prowadzi spokojne rodzinne życie i pracuje w jednym z domów handlowych w Tel Awiwie. Pewnego dnia jego sytuacja zawodowa diametralnie się zmienia. Zostaje zrekrutowany przez Mosad i rozpoczyna niezwykle trudną misję w Damaszku. Przyjmuje nową tożsamość (staje się potentatem syryjskiego pochodzenia) i rozpoczyna skomplikowane działania szpiegowsko-dywersyjne. Wkrótce infiltruje wrogie Izraelowi elity, a jego skuteczność zadziwia decydentów z Mosadu. Wszystko jednak ma swoją cenę. Życie Eliego staje się bardzo niebezpieczne, a rozłąka z kochającą żoną odbija się na jego psychice.
Fabuła
The Spy wciąga bez reszty. Jest w tym sznyt charakterystyczny dla klasycznych szpiegowskich produkcji czy chociażby pierwszych sezonów Homeland. Obserwujemy narodziny szpiega i przemianę gorliwego patrioty w diabelnie skutecznego zawodowca. Wraz z Elim odwiedzamy Niemcy, Argentynę i w końcu Syrię, gdzie bohater przeżywa kolejne trzymające w napięciu przygody. Wszystko to jest bardzo zajmujące – Eli wspina się po drabinie syryjskiej polityki, a my nie możemy doczekać się, żeby zobaczyć, jaki kolejny krok bohater wykona.
W tym momencie pojawia się jednak pierwszy zgrzyt.
The Spy nie ma w sobie nic ze złożonych fabuł kina szpiegowskiego. Niewątpliwie inspiruje się klasycznymi produkcjami, jednak ciąg wydarzeń jest niezwykle prosty i dość skrótowy. Eli z wielką łatwością zmierza z punktu A do punktu B i praktycznie na każdym kroku odnosi sukces. Nie cofa się ani na moment, a jego kolejne perypetie to swoista podróż po nitce do kłębka. Nie ma oczywiście w tym nic złego – serial skierowany jest po prostu do tych, którzy wolą bardziej sensacyjne odmiany fabuł szpiegowskich. Twórcy ewidentnie nie chcą spowalniać akcji i komplikować widzom życia. Liczy się jak najszybsze przejście do kolejnego etapu w działaniach Cohena.
Całe szczęście nie cierpi na tym postać głównego bohatera. Eli jest nieźle nakreślony. Ważne, że twórcy przywiązują również dużą wagę do życia osobistego bohatera. Swój wątek dostaje również rodzina Cohena. Dzięki temu nie mamy tu do czynienia z papierowymi postaciami, a z osobami z krwi i kości. Wynikiem tego
The Spy jest też opowieścią dramatyczną o człowieku, który musi wybierać pomiędzy życiem osobistym a miłością do swojego kraju. Patriotyzm bohatera jest więc bardzo dyskusyjny. Jego radykalizm zmusza do zastanowienia się nad kwestiami ideologicznego zaślepienia i poświęcenia, przez które cierpią również najbliżsi.
Jak w tym wszystkim odnajduje się
Sacha Baron Cohen jako odtwórca głównej roli? Aktor ma dość charakterystyczną fizjonomię i z tego, co wiadomo, przypomina wizualnie prawdziwego Eliego Cohena. Jego umiejętności aktorskie są jednak bardzo dyskusyjne. Artysta ma niewielki zestaw dramatycznych wyrazów twarzy, z których korzysta naprzemiennie. Nie ma tu mowy o tzw. drewnianej grze aktorskiej, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że ktoś z lepszym warsztatem mógłby wycisnąć z tej roli więcej. Z drugiej jednak strony, trudno odmówić Cohenowi serca do interpretacji postaci i zaangażowania w rolę. Wydaje się ona po prostu być (używając modnego ostatnio sformułowania) „ponad jego kompetencje”.
Mimo pewnych mielizn na poziomie fabularnym i aktorskim
The Spy wciąga bez reszty i każdy, kto rozpocznie seans, obejrzy go raczej do końca. Nie jest to produkcja skierowana do koneserów, ale historia Eliego Cohena zasługiwała na opowiedzenie. Szkoda tylko, że twórcy nie wykorzystali odcinkowej formy na bardziej szczegółowe podejście do wątków (więcej geopolityki, gra wywiadów, komplikacje pracy szpiega pod przykrywką we wrogim państwie). Z drugie jednak strony oprawa audiowizualna to prawdziwy majstersztyk, a pewne rozwiązania formalne (zmiana kolorystki, pojawiające się na ekranie fragmenty zdań wysyłanych wiadomości) umiejętnie budują klimat. Czekając na ostatni sezon
Homeland, można umilić sobie czas tą produkcją. Historię Eliego Cohena warto poznać, nawet jeśli serial momentami traktuje ją po macoszemu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h