W roku 2022, w czasie finału mistrzostw świata w piłce nożnej, na płycie stadionu pojawiają się żołnierze z przyszłości, którzy obwieszczają ludzkości, że za 30 lat Ziemię czeka zagłada. Można to jednak zatrzymać, jeśli tylko obywatele całego świata zgodzą się pomóc w walce i przeniosą się do przyszłości, by wspólnie, ramie w ramię ze swoimi wnukami, wziąć udział w wojnie. Wojska na całym świecie zostają postawione w najwyższej gotowości. Polskie siły zbrojne również szykują się do starcia, co zostało uwiecznione w jednej z przebitek wiadomości telewizyjnych. Problem polega na tym, że nie każdy może wykonać przeskok w czasie, więc w tej misji muszą brać udział także cywile. Jeśli tylko jesteś w stanie utrzymać karabin, to zostajesz zwerbowany. Nie ma dyskusji. Jedną z takich osób jest Dan Command (Chris Pratt), były wojskowy, a obecnie nauczyciel szkolny, który stara się bez większego powodzenia realizować jako naukowiec. Gdy zostaje wysłany do przyszłości, szybko orientuje się, że zagrożenie jest dużo większe, niż zakładał. Ludzkość jest bliska przegrania wojny o przetrwanie gatunku. Być może jest już nawet za późno, by odmienić losy świata. Chris McKay, który wcześniej wyreżyserował LEGO Batman: Film, postanowił dać nam coś poważniejszego niż ostatnie swoje projekty. A to niekoniecznie było dobrą decyzją, ponieważ The Tomorrow War jest kompletnie wyprane z jakiegokolwiek humoru. W niektórych momentach aż się prosiło, by Chris Pratt rzucił jakimś żartem dla rozładowania narastającego napięcia, ale nic z tego. Grany przez niego Don jest przez cały film śmiertelnie poważny. Miałem miejscami uczucie, jakby McKay bał się, że wprowadzenie choćby odrobiny humoru mogłoby zaszkodzić produkcji. Moim zdaniem był w błędzie. Nie wiem, czy scenariusz autorstwa Zacha Deana oryginalnie był taki pozbawiony humoru, czy to wynik pracy reżysera. Dodatkowo widać, że autor tekstu jako młody dzieciak był fanem Żołnierzy kosmosu z 1997 roku. Świadczą o tym bardzo podobnie skonstruowane sceny i wątki kosmitów walczących z ludźmi. Tyle że w odróżnieniu od filmu Paula Verhoevena, tym razem walka z obcymi odbywa się na Ziemi, a nie w kosmosie. Do tego Dean starał się chyba zawrzeć w swoim tekście za dużo odniesień do naszej obecnej sytuacji. Mamy tu nawiązania do militaryzacji obywateli, globalnego ocieplenia, topniejących lodowców itp. To wszystko ma wpływ na pojawienie się zagrożenia, z którym ludzkość nie potrafi wygrać. The Tomorrow War miało ciekawy punkt wyjścia, ale niestety zarówno scenarzysta, jak i reżyser nie proponują nam niczego więcej niż to, co zobaczyliśmy w zwiastunie. Mało tego, ich wyjaśnienia powodują, że cała konstrukcja filmu staje się jeszcze bardziej idiotyczna. Ludzie z przeszłości mogą się przenosić w czasie, by zmienić przyszłość, ale ci, którzy przybyli z przyszłości, nie mogą ich instruować, co należałoby zrobić, by zawczasu zapobiec inwazji. Dlaczego? W sumie o tym nikt nie mówi. Bohaterzy wymieniają się tylko wymownymi spojrzeniami, co w odniesieniu do finału jest co najmniej dziwne.
materiały prasowe
Pomimo tego, że w obsadzie filmu mamy takich znakomitych aktorów jak choćby Chris Pratt, J.K. Simmons czy Yvonne Strahovski, to reżyser nie jest w stanie wyciągnąć z nich krzty charyzmy. Recytują oni swoje teksty i jakoś starają się wtłoczyć trochę ludzkich uczuć do swoich bohaterów, ale są oni tak sztywno napisani, że rzadko się udaje coś z tym zrobić. The Tomorrow War opiera się na do bólu ogranych schematach. Zła relacja syna z ojcem, która przekłada się na relacje tego pierwszego z jego córką. Oczywiście podróż w przyszłość to wszystko zmieni, by wszyscy stali się znów wspaniałą, kochającą się rodziną. Z tego wynika, że wszystkie winy zostaną przebaczone, jeśli wspólnie rozwalicie kilku kosmitów. Szkoda, że rolę Betty Gilpin ograniczono jedynie do bycia kurą domową, która przez cały film nawet z domu nie wychodzi. Ta aktorka w ostatnim czasie udowodniła, że jest w stanie unieść na swoich barkach ciężar kina akcji, więc spychanie jej na trzeci plan nie ma sensu. Przyznać trzeba jednak, że The Tomorrow War dostało na efekty specjalne spory budżet, którego nie zmarnowali. Zarówno obcy, jak i wszystkie sceny akcji wyglądają bardzo dobrze. Gdyby to całe bieganie i strzelanie przy akompaniamencie wybuchów miało jakiś większy sens, byłoby to solidne widowisko, a tak jest tylko przeciętne. Amazon próbuje dać nam rozrywkowy film, który zawojuje rynek, ale cały czas coś mu przeszkadza. Gatunku sci fi ten film nie zmieni. Ba, nawet niczego nowego do niego nie wniesie. Wprost przeciwnie, produkcja czerpie z niego garściami, recyklingując schematy i bezowocnie próbując sklecić coś oryginalnego. Jest to taka jednorazowa, niezobowiązująca rozrywka z fajnymi efektami specjalnymi na wieczór, gdy człowiek chce się odprężyć i nie myśleć za dużo nad tym, co właśnie dzieje się na ekranie. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj