W dziewiętnastym odcinku The Walking Dead oglądaliśmy dwa oddzielne główne wątki. Pierwszy z nich rozgrywał się we Wspólnocie, gdzie trwały poszukiwania Eugene’a oraz Max, z których Pamela Milton chciała zrobić przykład dla społeczeństwa. Nie wzbudzało to dreszczyku emocji, ponieważ twórcy poświęcili czas na głębokie rozmowy między bohaterami. Szczególnie zapada w pamięć wypowiedź Księżniczki – porównała Wspólnotę z jej domem, w którym dochodziło do aktów przemocy. Swoje pięć minut miała Paola Lázaro wcielająca się w tę postać. To brutalnie szczere wyznanie poruszało, a jednocześnie wyjaśniało traumę z przeszłości, która wpłynęła na jej zachowanie i odizolowanie się od ludzi. Cieszy też, że jej monolog odwołuje się do wypowiedzi z komiksu. Poza tym w tej opowieści nie brakowało mądrych słów, napawających nadzieją, że można się wyrwać z patologicznej rodziny. A przy okazji padło z jej ust mocne przekleństwo, a to w The Walking Dead należy do rzadkości. Ale to był taki moment, który można wybaczyć, ponieważ wzmocnił przekaz Księżniczki. Była to ważna i bardzo dobrze zagrana scena. A do tego w nienachalny sposób uświadamiała Mercerowi, że nie dzieje się dobrze we Wspólnocie. Bardziej bezpośrednio próbowała przekonać go Max, wywierając sporą presję na bracie, który jest świadomy zagrożeń i niesprawiedliwości systemu. Jest to istotne dla logicznego rozwoju fabuły i prawdopodobnie zmiany strony konfliktu przez dowódcę żołnierzy.  Sporo czasu spędziliśmy również z Eugenem, który ukrył się w kościele. Można nie lubić tej postaci, ale to on na przestrzeni sezonów przeszedł największą przemianę i wciąż się rozwija. To bardzo ciekawy i złożony bohater, który też wiele osiągnął na swojej drodze, m.in. znalazł miłość swojego życia. Josh McDermitt gra go świetnie. Konfrontacja z Darylem była interesująca i nieco zabawna, gdy Eugene chciał się z nim bić. Raczej znamy go z tchórzliwego i samolubnego postępowania, ale Dixon wskazał, że jest to też objaw mądrości. Jego odpowiedź na temat odwagi podnosiła na duchu. Daryl jest oszczędny w słowach, ale z każdym odcinkiem dorasta do roli prawdziwego przywódcy. Eugene miał dobre intencje, gdy chciał zdyskredytować Miltonów. Pragnął zmian na lepsze, ale doszło do tragedii. Postanowił wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i oddał się w ręce władz. I pewnie nie wzbudziłoby to żadnych emocji, gdyby nie wcześniejsza scena z Rositą. Bohaterka bardzo przeżywała jego decyzję o pozostaniu we Wspólnocie (dobra Christian Serratos). Z początku mogło się wydawać, że ta scena była zbyt emocjonalna, ale z drugiej strony tych dwoje łączy długoletnia i dość burzliwa przyjaźń. Nie przesadzono z reakcjami bohaterów, a poza tym aktorzy włożyli w nią dużo serca.
fot. AMC
+30 więcej
Z kolei Pamela Milton przeżywała śmierć syna, choć robiła to oszczędnie, ponieważ trawiła ją żądza zemsty na Eugenie i Max. Zaskoczyło to, że wykorzystała przemienionego Sebastiana do zaatakowania uwięzionego Hornsby’ego. Zresztą cała scena jej konfrontacji z Lancem trzymała w napięciu, choć natura ich dziwnie intymnej relacji jest bardzo enigmatyczna. Jednak pod względem wizualnym prezentowała się imponująco. Do tego kadry, w których aktorzy patrzyli wprost w kamerę, przyprawiały o gęsią skórkę. Szkoda, że nie zobaczyliśmy walki Hornsby'ego ze szwendaczami, bo mogłaby wyglądać tak jak ta z wątku grupy Aarona (ale o tym za chwilę). Ale taki cliffhanger też dobrze działa, ponieważ wprowadza niepewność o jego los.  Drugi główny wątek, który śledziliśmy w tym odcinku, skupiał się na grupie Aarona. Na noc schronili się w pokaźnej rezydencji. Tutaj też nie zabrakło szczerych rozmów. Aaron podzielił się wspomnieniami o Ericu, a Lydia przyznała, że wciąż myśli o Henrym i jego tragicznej śmierci. Boi się zaangażować w związek z Elijah. Dobrze, że twórcy poświęcili kilka chwil tym postaciom, bo to świadczy o tym, że o nie dbają i nie zapominają o przeszłości. Spowodowało to spowolnienie wydarzeń, ale te sceny są wartościowe i nieco sentymentalne. Rzadko w tym serialu mamy czas, aby zatrzymać się i sprawdzić, jak radzą sobie poszczególni bohaterowie, więc warto było wykorzystać tę okazję dla tych dwóch ważnych postaci, które wiele przeszły. Oczywiście The Walking Dead nie byłoby sobą, gdyby grupy nie zaatakowała grupa szwendaczy. Ujęcie, w którym Jerry zabijał zombie za pomocą miecza, było kapitalne. Cała scena walki z hordą była bardzo klimatyczna – świetnie się to oglądało. Natomiast największe zaskoczenie spowodował nowy rodzaj szwendczy. Jeden z nich wspiął się na piętro i chciał użyć kamienia. Nie zabrakło tu makabrycznego momentu. W The Walking Dead: Nowy świat pojawił się już agresywniejszy wariant żywych trupów, ale pierwszy raz zobaczyliśmy je we flagowym serialu. Dziwi tylko to, że Aaron dopiero teraz wspomniał o tej informacji, dlatego wydaje się, że ten motyw został wprowadzony nieco na siłę i tylko z myślą o przyszłych spin-offach. Szkoda też, że twórcy nie byli chętni do pokazania tego, jak grupa poradziła sobie z całą hordą szwendaczy. Po prostu nad ranem zobaczyliśmy rezultat ich nocnego starcia, co trochę rozczarowuje.  W najnowszym odcinku twórcy The Walking Dead postawili na efekciarstwo, aby wolno rozwijające się wydarzenia przynajmniej wizualnie robiły pozytywne wrażenie. Aktorzy też wczuli się w swoje role i uczucia bohaterów, w czym pomogły przyzwoite dialogi. Mimo że wprowadzono nowy wariant zombie, to nie wywołało to zbyt wielu emocji. Ponadto zastanawia, gdzie podziali się Negan, Carol i Gabriel, o których najwidoczniej zapomniano. To był przejściowy epizod, który ma wprowadzić do ciekawszych i dynamiczniejszych wydarzeń. A porwanie Rosity w końcówce może być tego zapowiedzią!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj