Richard wyrósł w tym odcinku na dość istotną postać. Wiedzieliśmy, że jego ostatecznym celem jest doprowadzenie do wojny pomiędzy Królestwem a Zbawcami. Nie miałbym nic przeciwko temu pomysłowi, który zostaje wprowadzony w tym odcinku, gdyby nie fakt, że wszelkie zwroty akcji, które docelowo miały wywoływać emocje, były dość łopatologicznie sygnalizowane. Sam fakt kombinacji Richarda, chęć poświęcenia życia i ostatecznie zabicie Benjamina to są niestety oczywistości. To wszystko zagrałoby dobrze, gdyby nie było tak bardzo przewidywalne. Weźmy sceny z Benjaminem, który rozmawia z Carol oraz daje prezent Morganowi – to wszystko są dość sztampowe zabiegi, które w 9 na 10 przypadków oznaczają śmierć. Ba, przecież podobnie sielankowo zasygnalizowano widzom śmierć Spencera w ubiegłym roku. I choć wątek potrzebny, ważny, trudno nie ukryć niesmaku przez nie najlepszą realizację. Zobacz także: nasz wywiad z Alanną Masterson z The Walking Dead. Tara zdradza ciekawostki Przyznaję, że Zbawcy są irytujący w swojej karykaturalności. Ja rozumiem, że Negan zebrał zbirów, którzy cieszą się, że mogą gnębić innych, ale wszystko ma swoje granice. Zachowanie grupy spotykającej się z Ezekielem i spółką jest momentami niedorzeczne. Tak samo tutaj jest ta przewidywalność, bo wiedzieliśmy, że błazen Zbawców zrobi coś głupiego. To jest trochę problematyczne, bo zamiast organicznie budować konflikt, mamy rzecz dość czarno-białą w tym aspekcie. Tak jak w bazie Negana jest ta potrzebna szarość, która może pokazać, że przecież oni nie są tacy źli, tak w scenach z Królestwem mamy do czynienia z kreskówkowymi czarnymi charakterami, którzy mają jeden cel. Nie przeczę, że kiedy koniec końców dojdzie do konfrontacji i błazen zostanie zabity w krwawy sposób, będzie to rzecz satysfakcjonująca dla niejednego widza. Nie da się jednak ukryć, że coś tu zgrzyta w pewnych momentach. Tak naprawdę to jest odcinek Morgana. W tym elemencie twórcy The Walking Dead zachwycają i wzbudzają wielkie emocje. Lennie James daje popis, błyszcząc na ekranie i przyciągając do niego swoją charyzmą. To jest ten moment, gdy Morgan przekracza pewną granicę i coś w nim się przełamuje. Coś na tyle ważnego, co będzie mu potrzebne w walce ze Zbawcami. Z jednej strony mamy zabójstwo Richarda, które jest kluczowym krokiem w rozwoju Morgana. Scena brutalna, mocna, ale zarazem emocjonalna i zaskakująca. Tak jak w kwestii relacji ze Zbawcami wszystko raziło przewidywalnością, tak ruch Morgana był niespodzianką. Z drugiej strony mamy jego powrót do rozchwianej psychiki znanej z poprzednich sezonów. Sceny, które odwoływały się do dawnego Morgana dobrze pokazują, w jakim miejscu jest ta postać. To właśnie wtedy mamy te emocjonalne momenty, kiedy możemy zrozumieć, co się dzieje w jego głowie i jaki ma to na niego wpływ. Doskonałe zagranie ze strony scenarzystów. Jestem przekonany, że mieszanka starego Morgana z nowym będzie czymś zabójczym dla Zbawców. Wiadome było też, że koniec końców to doprowadzi do ściągnięcia z powrotem Carol. Co prawda trudno było się spodziewać, że to Morgan odegra w tym rolę, bo bardziej oczekiwałem, że sama śmierć dzieciaka będzie krokiem w tę stronę. Scena z ujawnieniem jej prawdy o Glennie i Abrahamie ma w sobie dużo emocji i dobrze zagranej reakcji przez aktorkę. Podjęcie decyzji przez Ezekiela jest oczywiste, bo wydarzenia do tego doprowadziły. I nawet on nie puściłby płazem śmierci swojego ulubieńca. Formalności stało się zadość. Mam problem z tym odcinkiem The Walking Dead. Z jednej strony ważny dla fabuły i rozwoju Morgana, ale z drugiej zbytnio przewidywalny w wątku Richarda i Benjamina. Nierówny. Tak czy owak – lepiej niż w poprzednich dwóch, bo w końcu nieźle rozruszano akcję, która teraz powinna bez zapychaczy dążyć do finału.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj