Można by rzec, że wszyscy, którzy narzekali na wolne tempo The Walking Dead i brak akcji, powinni być zachwyceni 8. sezonem. Tempo jest szybkie, wręcz dynamiczne, a cały odcinek jest w pełni oparty na walkach pomiędzy oddziałami Ricka a Zbawcami. Zdecydowanie na nudę narzekać nie można, ale... czuć jednak, że twórcy nie do końca dobrze to robią. Przez taki zabieg serial traci swój klimat i odchodzi od ludzkiego dramatu, który był jego podstawą. Nie do końca jestem przekonany, czy to dobre rozwiązanie na tym etapie rozwoju serialu, szczególnie że realizacyjnie nie stoi to na wysokim poziomie. Sama dramaturgia pojawia się w niektórych momentach. Przede wszystkim w wątku Aarona, którego partner, Eric zostaje postrzelony w walce. Nie mogę odmówić tym scenom emocji, bo jednak widzimy dramat bohatera, którego można lubić. Problem mam jednak z banałem zakończenia życia Erica. Czemu twórcy starają się nam wyjaśnić, że Eric w ogóle miał szansę przeżyć? Nie odczytałem tej sceny jako ich ostatecznego pożegnania, bo Aaron wierzył, że on przeżyje. A to jest samo w sobie głupie. Jakoś nie było problemu, by innych rannych potem odwieźć, więc takie rozwiązanie wydaje się po prostu wymuszone. Mało przekonujące i przekombinowane wręcz. Aaron od razu powinien albo go odprowadzić, albo komuś to zlecić, a nie zostawiać go na pastwę losu. Więcej tego dramatu czuć w wątku Ricka i Daryla, którzy walczą o życie. Te sceny mają trochę napięcia i dobre emocje. Twórcy zakończyli poprzedni odcinek szumnym cliffhangerem z powrotem Moralesa. Wniosek po tym odcinku jest jeden... bezsensowne i niepotrzebne. Jego powrót na krótką rozmowę z Rickiem nie ma większego znaczenia fabularnego, bo bohater szybko ginie. Padają tam mocne i ważne kwestie wyjaśniające fenomen fanatyzmu Negana, ale jednocześnie jest to coś, co już wcześniej poruszano. Ważne w tym jest spojrzenie Moralesa na drugą stronę konfliktu. Sam nazywa Ricka potworem, co może wyjaśniać pewną propagandę Negana wśród Zbawców. W końcu złoczyńca jakoś musi przekonywać ich do swoich racji. A co lepiej przekonuje, niż pokazanie wroga jako tego najgorszego? Tak czy siak, motyw z Moralesem jest zmarnowany, bo poza paroma detalami nic nie wnosi. Ważnym aspektem ponownie jest dylemat pomiędzy bezwzględną wojną, a zachowywaniem w niej człowieczeństwa. Czy przeważy gniew, czy litość? I to jest, jak na razie, najbardziej nierówny wątek tego odcinka. Nie chodzi o poruszane kwestie, bo mają one sens, ale o sposób ich przedstawienia. Morgan oraz Tara mają mocne argumenty przeciwko sprowadzaniu Zbawców do Hilltop. Nawet Maggie widzi w tym duży problem. Dlatego fanatyczne bronienie tej tezy przez Jesusa wydaje się sztuczne i mało przekonujące. Bohater nie używa tak mocnych i przekonujących słów, jak jego przeciwnicy. Wręcz opiera się na banałach i trudno stać po jego stronie. Wyraźnie jest to coś, co nie jest po prostu dobrze rozpisane przez twórców. W tym Morgan sprawia o wiele lepsze wrażenie, bo przeważa w nim jego niezrównoważenie psychiczne. Wewnętrzna walka oraz szybko podjęta decyzja podczas zasadzki zombie może się podobać. Dylemat pojawia się też u Ricka w związku z Moralesem oraz poddającym się Zbawcą. Widać, że bezwzględne zabijanie tych osób przez Daryla w jakiś sposób dotyka Ricka i może mieć wpływ w przyszłości. Potwory z tytułu odcinka to nikt inny jak ludzie, którzy zatracają się w tym konflikcie, więc teoretycznie Jesus i jego zasady są tu potrzebne dla równowagi. Jednak można i trzeba to zrobić lepiej, bo tak czuć, że nie wszystko gra. Najgorszej wygląda wątek Carol i króla podczas misji ataku na Zbawców. Każdy kolejny etap pokazywania "genialnej" strategii bohaterów jest absurdalny. Począwszy od zasadzki w lesie, która jest głupia: Zbawcy wychodzą ładnie w zwartej grupce, bez ubezpieczenia się czy otoczenia nieprzyjaciół. Tak, by bez problemu ich rozstrzelać. Czy scenarzyści mają nas za głupców? Podobnie z innymi zasadzkami, gdzie zachowanie Zbawców jest absurdalnie niedorzeczne. W jednej nawet nie próbowali strzelać do nieprzyjaciół, po prostu biegli przed siebie jak zombie. No i finał wątku to kwintesencja tego, jak to jest źle przemyślane. Bohaterowie stoją na otwartym polu, nie wiedząc, czy placówka jest bezpieczna, czy są wystawieni na strzał. Gdzie w tym miejscu podziała się na genialna strategia?
Sezon 8. The Walking Dead jest dziwaczny. Gdzieś uleciał klimat tego serialu, który był mocniej oparty na wewnętrznych dramatach, a teraz jest w pełni skupiony na walce o przetrwanie pomiędzy ludźmi. Zombiaki w tym odcinku są w zasadzie wciśnięte na siłę, by dopełnić formalności. Są niezłe momenty, gdzie klimat i napięcie są obecne, ale są też głupie, niedopracowane i absurdalne. Na razie wciąż mieszane odczucia z delikatną przewagą jaśniejszych punktów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj