W ostatnim odcinku The Walking Dead: The Ones Who Live bohaterowie wyruszyli do bazy Armii Republiki Obywatelskiej w Górach Kaskadowych, aby odzyskać dokumenty Jadis, które określały położenie Alexandrii. Michonne niczym ninja dostała się do budynku i pokoju Jadis. Niestety miała problem z odnalezieniem listu. Dziwne, że kobieta nie zdradziła im, gdzie dokładnie go schowała w pomieszczeniu pełnym malowideł i innych artystycznych przedmiotów. Zdenerwowanie Michonne udzielało się widzom. Danai Gurira dawała z siebie wszystko – sprawiała, że sceny były bardzo emocjonalne. Na uwagę zasługuje też moment, w którym oglądała prezentację z planowanego ataku na Portland. Mimo że widzieliśmy tylko jej oczy (i to przez osłonę), wiedzieliśmy, że jest przerażona i wściekła. To też dobrze uzasadniało, dlaczego tak zależało jej, aby zniszczyć ARO i powstrzymać ich przed kolejnymi morderstwami i uprowadzeniami dzieci.

fot. AMC

Tymczasem Rick spotkał się z Bealem, aby ten przekazał mu tajne informacje Armii Republiki Obywatelskiej. Należy pochwalić za tę scenę Terry’ego O'Quinna, który grał hipnotyzująco. Do tej pory w serialu pojawiał się sporadycznie, a teraz mógł pokazać, co potrafi pod względem aktorskim. Nie stwarzał wokół siebie bardzo złowrogiej atmosfery, ale był wyrachowany, praktyczny i bezduszny. Mieliśmy do czynienia z generałem, który w imię większego dobra zrobi to, co uważa za słuszne – nawet jeśli oznacza to zagładę tysięcy ludzi. Wydaje się, że nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Gdy Rick podejmował ostateczną decyzję, zaprezentowano montaż największych tyranów The Walking Dead, aby podkreślić, że niczym nie różni się od Gubernatora czy Negana.

Zresztą takich minimontaży w tym odcinku było naprawdę dużo – pojawiały się w odpowiednich momentach, więc nie wybijały z rytmu. Przedstawiano w nich pamiętne urywki scen z The Walking Dead – niektóre mogły rozbudzić naszą tęsknotę, ale większość raczej miała brutalny charakter. Takie "the best of" krwawych scen z Rickiem przypomniało, jak długą drogę przebył ten bohater i jak okropne decyzje musiał podejmować.

fot. AMC

Od momentu, gdy Rick zabił Beale’a w niezbyt porywający sposób, akcja nabrała tempa. W napięciu trzymała zwłaszcza scena w windzie. Nieco szokowało to, jak bohater potraktował żołnierza, który zauważył krew na podłodze. Miał dosłownie "ciężką rękę". Trochę emocji dostarczyły sceny, w których para próbowała uciec przed wybuchem, ale powstrzymała ich Thorne. Zdziwienie może budzić to, że zmarli żołnierze w błyskawiczny sposób przemienili się w zombie. Dzięki temu mogliśmy drżeć o los Ricka walczącego ze swoją koleżanką z armii i okrążonego przez szwendaczy. Żółty gaz, który ich otaczał, dodawał niepokojącej atmosfery i nerwowości. Ponownie twórcy zafundowali widzom makabryczne obrazki, gdy Rick wysadził granatem żywe trupy. Trochę na wiwat i na pożegnanie.

Ostatecznie twórcy zdecydowali się na happy end, w którym Rick i Michonne powrócili (prawie) cali i zdrowi do swoich dzieci. Wydaje się to trochę zbyt pospieszne, bo w jednej scenie bohaterowie walczą o życie, a w drugiej ściskają się z najbliższymi. Zabrakło dłuższej chwili oddechu po dynamicznej akcji. Fajnie, że do swoich ról powrócili Cailey Fleming i Antony Azor. Szkoda, że nie uwzględniono cameo jeszcze jakiejś innej postaci z Alexandrii, bo aż się prosiło, aby nie tylko dzieci witały Ricka.

Finałowy odcinek The Walking Dead: The Ones Who Live nie rozczarował, bo zakończono wątek ARO. Nie zabrakło w nim momentów napięcia oraz krwawej akcji przy przyzwoitym CGI. Odczuwało się sporo emocji, choć ich poziom nie był przesadnie wysoki – nawet wtedy, gdy Rick i Michonne zjednoczyli się z dziećmi. Twórcy wybrali bezpieczne zakończenie tej historii, co może powodować niedosyt. Natomiast sam serial można uznać za swoisty epilog dla  serialu The Walking Dead, w którym kilka wątków nie zostało zamkniętych. Ten spin-off był potrzebny całemu uniwersum.

fot. AMC
+37 więcej

Warto docenić fabułę, za którą odpowiadają: Andrew Lincoln, Danai Gurira i Scott M. Gimple. Scenariusz był doszlifowany, bo spiął mnóstwo wątków (i to z kilku seriali uniwersum). Dzięki temu świat przedstawiony wydawał się większy i pełniejszy. Oczywiście niektóre motywy były naciągane, ale nie aż tak, żeby miało to negatywnie wpłynąć na odbiór serialu. Miłosna historia nadała produkcji bardzo emocjonalny i wielowymiarowy charakter. Ostatecznie miłość triumfowała!

Fani mogli wyłapać wiele easter eggów i nawiązań w serialu, co dawało frajdę. Ponadto aktorzy zagrali wspaniale – Lincoln i Gurira byli fenomenalni. Klasę pokazali też: Pollyanna McIntosh, Terry O'Quinn, Matthew Jeffers oraz Craig Tate. Z głównej obsady odstawała tylko Lesley-Ann Brandt, która nie do końca pasowała do roli "twardej babki", ale starała się, jak mogła, aby jej postać była przekonująca.

Czy powstanie 2. sezon The Ones Who Live? Trudno powiedzieć, ponieważ AMC milczy w tej sprawie. Produkcja wiąże się z ogromnymi kosztami – w końcu wydali na ten serial rekordową kwotę. Poza tym nie wiadomo, czy aktorzy chcieliby wrócić do swoich ról, skoro wyraźnie czują się usatysfakcjonowani zakończeniem historii (podobnie jak widzowie!). Może nie potrzebujemy dalszych dramatów z udziałem Ricka i Michonne? Z drugiej strony – jeśli AMC znów zapewniłoby tak wysoką jakość fabuły, to czemu nie? W końcu za sprawą The Walking Dead: Dead City i The Walking Dead: Daryl Dixon franczyza ma się lepiej. Trzymajmy kciuki, żeby AMC również skusiło się na ten ociekający krwią kąsek w postaci kolejnej serii. Grimesów w akcji nigdy nie jest za mało!

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj