Twórcy This is Us do perfekcji opanowali umiejętność doprowadzania widzów do łez. Nie inaczej było w najnowszym odcinku, w którym pożegnaliśmy w piękny i wzruszający sposób jednego z bohaterów serialu.
Szesnasty odcinek
This Is Us możemy nazwać pewnego rodzaju hołdem złożonym postaci Williama. To przede wszystkim na nim skupili się twórcy, którzy od jakiegoś czasu przygotowywali nas na pożegnanie tego bohatera. Nawet odpuścili kontynuację wątku załamania Randalla. Tylko z rozmów między postaciami dowiedzieliśmy się, że znowu miał problemy ze wzrokiem, a nawet dopadł go paraliż. Naturalną rzeczą byłoby rozwinięcie tematu jego psychicznych problemów. Jednak z drugiej strony, dla dobra serialu i odpowiedniego upamiętnienia Williama rzeczywiście lepszą decyzją okazało się odłożenie tego wątku na później. Na pewno twórcy do niego jeszcze wrócą, a będą mieli na to mnóstwo czasu w potwierdzonych dwóch kolejnych sezonach.
Wyprawa Williama do Memphis, czyli miasta gdzie się wychował, była niczym podróż przez całe jego życie, w której widzowie mogli mu towarzyszyć. Retrospekcje wskazały nam najważniejsze punkty zwrotne, które zadecydowały o jego losie, takie jak porzucenie zespołu, choroba matki czy początki nałogu narkotykowego. Z kolei miejsca, które odwiedzał po drodze z Randallem, dały mu też możliwość zamknięcia kilku spraw z przeszłości. Twórcy przedstawili nam historię Williama w bardzo ciepły i sentymentalny sposób, ale też klarowny, bez pomijania mroczniejszych wątków z jego życia, które wcale nie było usłane różami. Nie było tutaj niepotrzebnych scen, bo nawet te komediowe wstawki z Randallem, który nie potrafił powstrzymać podniecania przy poznawaniu dalszej rodziny, też przyjemnie się wpasowały. Mimo że nieuchronnie zbliżaliśmy się do dramatycznego końca, to sama atmosfera odcinka nie była wcale przygnębiająca, lecz mieszał się w niej łagodny smutek z uczuciem pogodzenia się z losem.
Twórcy przez cały czas trwania epizodu dawali nam jasne sygnały, że zakończy się on śmiercią Williama. Pytanie tylko brzmiało, w jakich okolicznościach to nastąpi. I w gruncie rzeczy można było łatwo przewidzieć, że w jakiś sposób zostanie wykorzystany motyw Jacka uspokajającego małego Randalla. Ważne, że te sceny rzeczywiście wzruszały, a emocje potęgowała delikatna piosenka w tle. A jeżeli komuś udało się jeszcze do tego momentu powstrzymać łzy, to oczy musiały się w końcu zaszklić na widok kaczek (nawiązanie do hotelu The Peabody Memphis) na drodze przed autem Randalla. Te sceny naprawdę chwytały za serce.
Trzeba też powiedzieć, że muzyka w tym odcinku odegrała niebagatelną rolę, nadając mu melancholijnego nastroju. Już we wcześniejszych odcinkach mogliśmy usłyszeć fragmenty piosenek wykonywanych przez Mandy Moore (Rebecca) czy Chrissy Metz (Kate), ale tym razem twórcy się nie ograniczali, co należy docenić. Warto wspomnieć, że epizod wyreżyserował Dan Fogelman, który był również odpowiedzialny za musicalowy serial
Galavant, co wiele wyjaśnia, bo potrafi on z wielkim wyczuciem wykorzystywać muzykę w swoich produkcjach. Tutaj przeszedł nawet samego siebie.
Memphis to naprawdę godne pożegnanie postaci Williama. Nic nie odciągało naszej uwagi od tej doskonale opowiedzianej historii życia utalentowanego muzyka. Kilka momentów oraz mądrych i pokrzepiających słów na pewno na długo zapadnie nam w pamięć. Niektórzy mogą zarzucać twórcom, że próbują nas zmuszać do płaczu, ale po takim pięknym odcinku o ostatniej podróży przed śmiercią, taki osąd jest niesprawiedliwy. Powiedziałabym nawet, że aktorzy tonowali emocje, a mimo to zarówno Sterling K. Brown (Randall), jak i Ron Cephas Jones (William) potrafili dogłębnie wzruszyć. I za to należą im się słowa uznania.
Powoli zbliżamy się do końca sezonu. Czy stać jeszcze
This is Us na równie znakomity i emocjonalny epizod? Jestem o to spokojna, bo twórcy wiedzą, co robią, czym udowodnili ostatnim odcinkiem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h