Titans w kolejnym odcinku teoretycznie mieli do dyspozycji Batmana, Deathstroke'a i Superboya. Dla twórców znacznie ważniejsze stało się jednak wysłanie bohaterów po taco.
Nie będę owijał w bawełnę: w serialu
Titans zrobiło się jak na jednym z moich ulubionych targowisk, na którym zwykłem wykłócać się o cenę warzyw i owoców. Wrocławskie "Po ile ma pani tę paprykę? No ale taka droga? Cebula chociaż ładna", znalazło swoją wariację na platformie DC Universe w postaci: "Ta nowa jest be. Albo cacy. Kory, skocz po taco, tylko bez kurczaka". Innymi słowy - paplanina. Bohaterowie deliberują tak często, że nawet mocno umęczony jestestwem Bruce Wayne traktowany jest jak wytrych, który ma usprawiedliwić jeszcze jedną pogadankę Tytanów o życiu i całej reszcie. Gdyby nie pojawienie się w tej opowieści córki Deathstroke'a, Rose Wilson, wielu z nas ogarnąłby ekranowy marazm, przy czym wprowadzenie nowej postaci i tak rozpisane zostaje pod dyktando dysputek o tym, czy można jej zaufać. Gdzieś w tle zasadniczych wydarzeń panoszy się w dodatku złowrogi Doktor Light, który zachowuje się poniekąd jak mentalnie niesprawny terrorysta. Wysadzanie domu Hanka i Dawn czy auta Dicka nadchodzą tak niespodziewanie, że przyprawione koszmarnym CGI prezentują się kuriozalnie. Po Kory wpadł zaś kumpel z Tamaranu i poraził ją kosmicznym paralizatorem. Padła jak mucha. My chyba też; jak na faktyczne otwarcie sezonu, to bieda, panie, aż piszczy.
Akcja serialu rozwija się póki co tak mozolnie, że pomyślana na 13 odcinków fabuła obecnej odsłony serii zdaje się więcej obiecywać niż rzeczywiście ma do zaoferowania. Twórcy z lubością podchodzą do przeskakiwania pomiędzy San Francisco, Wyoming i Chicago, by w zamierzeniu pokazać, że drużynę rozsiało po całym kraju. Sęk w tym, że już za tydzień wszyscy zameldują się razem w Wieży Tytanów, by zmierzyć się z wysysającym energię z ludzi i innych tosterów Doktorem Light. Uderza nieporadność młodych Tytanów, którzy bez jakiejkolwiek formy odgórnego stempla nie potrafią de facto podejmować decyzji. Widać to najlepiej na przykładzie dzwoniącego do Bruce'a Dicka; jasne, Batmana scenarzyści chcą ukazać jako mentora, ale jeśli jegomość będzie musiał co tydzień przypominać Graysonowi, jak to z nimi rzewniej bywało, to odpowiedzialni za produkcję siłą rzeczy zrobią z Mrocznego Rycerza emocjonalne mięso armatnie. Na miłość boską, nie pozwalajcie też, by Hank i Dawn mieli jakiekolwiek osobne wątki - schowajcie ich za firaną, wpakujcie pod stół w jadalni, wszystko, byleby nie musieli urządzać nam kolejnej lekcji o tym, jak zgubne potrafią być narkotyki. Rozmawiali o nich tak często, że teraz Dawn pod osłoną nocy zamienia się w Dove i zaczyna prać na kwaśne gotujących metamfetaminę. Ot, karkołomne i dorabiane na poczekaniu motywacje, jeden z największych problemów całej historii.
W San Francisco natomiast wszyscy gorączkowo trenują, a moce Rachel, jak co tydzień, zaczynają jej płatać figle. Gdybyś został współlokatorem Tytanów, to po kilku dniach zapewne byś się wyprowadził - z nudów. Nie dziwi więc specjalnie, że gdy Dick postanawia przyjąć pod swój dach tajemniczą dziewczynę, pozostali domownicy zachowują się, jakby zobaczyli pierwszego człowieka od dawna, a obiekt ich zainteresowania myśli wyłącznie o ucieczce. Teoretycznie ma na głowie policję i inne zagrożenia, ale dajcie spokój - przebywanie z rozklekotanymi herosami odbiera ci milion punktów do bycia fajnym w grze zwanej życiem. Na całe szczęście nowa postać okazuje się być córką Deathstroke'a, a scenarzystom udaje się koniec końców naszkicować osobliwą więź emocjonalną, jaką obdarza ją Dick. Zdecydowanie gorzej na tym tle wypada straszenie Doktorem Light, który najpierw wychodzi z więzienia, a potem ni z gruchy, ni z pietruchy próbuje wysadzić Tytanów w powietrze. Dobrze byłoby chociaż widzom wytłumaczyć, skąd taki obrót spraw. Wątek Kory i Donny, które większość odcinka przesiedziały w aucie, jest trudny do wybronienia - nie pomoże nawet twist związany z przybyciem mieszkańca Tamaranu, który chce uprowadzić swoją księżniczkę. Wydaje się, że obecność obu bohaterek w tym odcinku była zupełnie pretekstowa, tak jakby twórcy chcieli zaznaczyć, że Wonder Girl dysponuje lassem, które jest w stanie powalić taką niedorajdę jak Shimmer.
Niestety, już po dwóch odcinkach obecnego sezonu mamy prawo czuć się zaniepokojeni - choć twórcy posuwają fabułę do przodu i poszerzają świat Tytanów, to robią to bez większego polotu i przynajmniej momentami w sposób chaotyczny. Nadal czekamy na większy udział Batmana i Deathstroke'a w opowieści, w zanadrzu trzymany jest Superboy, a autorzy produkcji obiecywali również inne fajerwerki. Jeśli jednak trzymanie nas w niepewności raz jeszcze zostanie potraktowane przez scenarzystów jako wartość sama w sobie, to nasza cierpliwość może wyczerpać się znacznie szybciej, niż zakładaliśmy. W trakcie seansu odniosłem wrażenie, że
Titans na dobre odeszli od mroku i wulgaryzmów w stronę skrojonych pod nastolatków dyskusji i rozterek emocjonalnych. Jeśli w tym wniosku zostanę przez kolejne tygodnie podtrzymany, to słabość produkcji będzie widać jak na dłoni - jej autorzy po prostu niezgrabnie balansują pomiędzy różnymi tonacjami, de facto szukając takiej, która zwyczajnie przyciągnie widzów. Łatwo nie będzie, skoro na tym ekranowym chaosie najmocniej ucierpiała sama fabuła - coraz bardziej płaska i siermiężna, jakby szykowana z myślą o odbiorcach o poziomie rozgarnięcia Hanka. O tym, że ten żadnym gejzerem intelektu nie jest, wiemy przecież wszyscy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h