W ostatnim odcinku Titans zdecydowano się na pokazanie jeszcze jednej genezy; choć zaznajamia nas ona lepiej ze światem Deathstroke'a i owocuje jednym z najlepszych w tej produkcji starć, to jednocześnie rodzi wiele problemów.
Czy Dick zbliża się już do zostania Nightwingiem? Jak Jason radzi sobie ze swoją traumą psychiczną? W jakim składzie obecnie funkcjonują Tytani - czy starsi z nich na dobre dołączyli do drużyny? Co się dzieje z Rose? Jak pozostali herosi przyjmują Connera? Na te pytania ostatni odcinek serialu
Titans nie udzieli Wam odpowiedzi. Sześć odsłon przed końcem 2. sezonu twórcy produkcji postanowili zaserwować nam jeszcze jedną genezę, tym razem związaną z postaciami Deathstroke'a i jego syna, Jericho. Choć do zeszłotygodniowej historii nie możemy się specjalnie przyczepić - jest nie tylko sprawnie poprowadzona narracyjnie, ale i oferuje nam całkiem dobrze prezentujące się na ekranie sceny walki - to jednak na tym etapie opowieści kolejne odwołanie do przeszłości bohaterów może już niepokoić. Wpływ Jericho na Graysona i spółkę dałoby się bowiem streścić w ciągu zaledwie kilku minut czasu antenowego. Scenarzyści zdecydowali się na rozwlekanie pozornie banalnego wątku, co dla nich samych stało się mieczem obosiecznym. Odcinkowi w niektórych momentach brakuje napięcia - już wcześniej znaliśmy przecież finał i konsekwencje tej historii.
Akcja
Jericho rozgrywa się w 2014 roku, gdy Tytani próbują za pomocą pozorowanej przyjaźni z tytułowym bohaterem dowiedzieć się więcej na temat Slade'a Wilsona. Sprawy znacznie się jednak skomplikują w momencie ujawnienia przez nastolatka swoich mocy - może on przejmować ciała i umysły innych, co zdaniem Dawn byłoby niezwykle przydatne w dalszych działaniach. Twórcom należą się wielkie brawa za nierozpisanie wątku Jericho w ramach zero-jedynkowej wykładni; wendeta młodych superbohaterów intrygująco kontrastuje z postawą Deathstroke'a, który po powrocie do domu i namowach ze strony żony decyduje się za wszelką cenę bronić syna. Cieszy też odważny zabieg w postaci stworzenia czegoś na kształt moralnej próżni - motywacje zarówno Dicka, jak i Slade'a da się zrozumieć i z fabularnego punktu widzenia obronić. Nie ma tu wyrazistego podziału na dobro i zło, nie ma też strony, której będziemy kibicować. Targany demonami przeszłości Wilson nie jest przecież bardziej złowrogi od podstępnego Graysona, który za pomocą opowieści o swoim ojcu poddaje Jericho manipulacji. Schody zaczynają się jednak w momencie, gdy odkryjemy, jak historia syna antagonisty wybrzmiewa w postrzeganej całościowo opowieści.
Zwróćmy bowiem uwagę, że niedawno Dick otwierał się przed Jasonem, twierdząc, iż "zabił" Jericho. Z ostatniej odsłony serii dowiemy się jednak, że tego de facto nie zrobił - nastolatek zasłonił własną piersią leżącego na podłodze Graysona, chroniąc go tym samym przed śmiertelnym ciosem z ręki Deathstroke'a. Zachodzę w głowę, czy tego typu relatywizacje są celowym zabiegiem scenarzystów, czy li tylko wytrychami, które aż do bólu upraszczają wpływ genez na zasadniczą oś fabularną. Skrótowość narracji to jedna z największych bolączek tego serialu; główny złoczyńca zabija Jillian i walczy z Donną niejako na peryferiach głównego wątku - dzieje się to tak szybko, że nieuważny widz momentami będzie miał problem ze zrozumieniem, z czego cała sytuacja wynika. Patrząc z tej perspektywy, zabicie Jericho przez własnego ojca wydaje się pretekstem, nie do końca udaną sztuczką ze strony twórców, która pozwoliła im zapełnić historię jeszcze jednej odsłony serii. Z drugiej jednak strony wszystkie te wydarzenia doprowadziły do kapitalnie prezentującej się jatki Graysona i Deathstroke'a. To pojedynek niezwykle realistyczny i brutalny, rozpisany jeszcze pod dyktando bicia serca. Ścierają się tu tak dwa style walki, jak i wzorce postaw i zachowań; aż dziw bierze, że autorzy produkcji nie decydują się na te lekcje z mordobicia częściej.
Wchodzimy już w decydującą fazę 2. sezonu - szkoda tylko, że pod względem czasu antenowego obecne wydarzenia na razie wciąż i wciąż przegrywają z różnorakimi retrospekcjami. W dodatku w czasie seansu
Jericho wielu z widzów będzie mieć z tyłu głowy pytanie o to, dlaczego na ekranie nie pojawiło się jakiekolwiek nawiązanie do Rose? Scenarzyści mogą jeszcze na nie odpowiedzieć, lecz biorąc pod uwagę poprzednie odsłony serii, najprawdopodobniej tę kwestię przemilczą. Ze świata Tytanów i ustawionej przez siebie historii wybierają tylko te elementy, które dobrze sprawdzają się jako aspekty odwlekające w czasie nadchodzące, wielopoziomowe starcie z głównym antagonistą. Część odbiorców zapewne wciąż się na tego typu zabiegi nabiera, inni mają już pełne prawo okazywać zniecierpliwienie. Tytułowa drużyna herosów, podobnie jak w finale ostatniego odcinka, nieustannie się rozwiązuje i zawiązuje na nowo. Jeśli czegoś jej potrzeba w pierwszej kolejności, to stałości - jej brak może nieuchronnie doprowadzić do zabicia emocjonalnej więzi z bohaterami, której przecież wszyscy sobie życzymy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h