Niemiecki kandydat do tegorocznego Oscara oczarowuje melancholijną i zabawną historią oraz świetnymi postaciami.
Winfred Conradi (Peter Simonischek) jest rozwiedzionym, emerytowanym nauczycielem gry na pianinie, który nade wszystko uwielbia wygłupy i nieustannie robi kawały swoim sąsiadom, listonoszom czy sklepikarzom na niemieckich przedmieściach. Jego córka Ines (Sandra Huller), pracująca za granicą jako konsultantka w wielkiej korporacji, lubi mieć wszystko pod kontrolą i równie mocno jak jej ojciec lubi się też wygłupiać. Przynajmniej kiedyś tak było. Przez lata ich relacje nie układały się zbyt dobrze, więc kiedy ojciec po śmierci ukochanego psa nieoczekiwanie przyjeżdża na kilka dni odwiedzić córkę, jego wizyta przybiera zaskakujący przebieg. Aby przywrócić zestresowanej Ines radość życia i poczucie humoru, Winfred tworzy fikcyjną postać – niepoprawnego biznesmena i coacha życiowego – Toniego Erdmanna. O tego momentu wszystko zaczyna się komplikować.
Maren Ade stworzyła istną perełkę. Jej film w niebagatelny sposób opisuje skomplikowane relacje pomiędzy ojcem i córką. Obraz ten zarówno wzbudza śmiech, jak i prowokuje do głębszych przemyśleń na temat życia i tego, co w nim tracimy, zbytnio uganiając się za karierą i awansami, które tak naprawdę do upragnionego szczęścia nie prowadzą lub robią to zbyt późno. Jest to niezmiernie aktualny problem. Z drugiej strony mamy ojca, który kierowany rodzicielską troską, zbyt mocno stara się ingerować w życie swojego dziecka. Chce je ratować, nawet jeśli ono sobie tego nie życzy. Bardzo często w swoich działaniach przekracza wszelkie granice, doprowadzając córę do szału.
Intrygujące w
Toni Erdmannie jest to, że Winfred ma w sobie ciepło i naturalność, przez co trudno jest się na niego denerwować czy uznać za wariata. Patrząc w jego oczy, widz ma raczej ochotę go przytulić niż na niego nawrzeszczeć. Ogromna w tym zasługa Petera Simonischeka, który nie chciał, by jego postać zamieniła się w klauna. I trzeba przyznać, że mu się to udało. Za każdym razem, gdy zakłada sztuczne zęby wiemy, że czeka nas kupa śmiechu. Nie gorzej wypada Sandra Huller, znakomicie ukazująca postawę zapracowanej młodej dziewczyny, która od dawna walczy o upragniony awans i kosztem życia prywatnego, chce go zdobyć.
Reżyserka przez historię Ines i jej ojca chce pokazać, że w życiu można poradzić sobie z każdym problemem, gdy podejdzie się do niego z odrobiną humoru. Najlepszym przykładem jest scena urodzin Ines i specyficzny dress code, jaki nagle zarządziła wśród przychodzących gości. Z założenia zwariowany pomysł okazuje się być zaakceptowany przez część jej kolegów.
Toni Erdmann trwa prawie trzy godziny, ale kompletnie tego nie czuć. Film znakomicie balansuje swoim ciężarem, dzięki czemu czas leci bardzo szybko. Maren Ade startuje właśnie w wyścigu o Oscara za film nieanglojęzyczny i coś czuję, że jeszcze o niej nie raz usłyszymy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h