Tyler Rake 2 – jak to w sequelach bywa – daje wszystkiego więcej, by jednocześnie dostarczyć rozrywkę na dobrym poziomie. Twórcy jednak podjęli decyzję, by nie tylko było więcej, ale inaczej – przeniesienie historii w totalnie inny rejon świata zmienia kompletnie klimat widowiska zarówno pod kątem wizualnym, jak i emocjonalnym. Jest to ciekawy i sprawnie przeprowadzony zabieg, który powinien spodobać się widzom, bo odświeża coś, co mogło być bardzo odtwórcze. Takie podejście pozwala o wiele lepiej wykorzystać potencjał i zwyczajnie nie powtarzać się pod kątem budowanego klimatu. Największa wada? Joe Russo. Słynny współreżyser Avengers: Koniec gry powinien mieć zakaz pisania scenariuszy. To, co tutaj przygotował, jest pełne gatunkowych klisz, banałów, uproszczeń, czasem drętwych dialogów i wprowadzania irytującego schematu związanego z jednym dzieciakiem, co zwyczajnie wydaje się lenistwem ze strony scenarzysty. To, co jednak udało się ciut poprawić (ale to raczej głównie zasługa reżysera, który dobrze to poprowadził), to emocjonalny fundament widowiska, czyli przemiana Tylera Rake'a i nabranie przez niego człowieczeństwa. Pogłębiono trochę kwestię traumy, jaką była strata syna, i doprowadzono ją do satysfakcjonującej konkluzji. Najważniejsze jednak, co twórcom się udało, to pokazanie lepszej motywacji bohatera w tej części. To nie jest zwykła misja, a czysto osobiste przyczyny, dla których podejmuje on określone decyzje, nadają temu bardziej interesującego charakteru. Nie naprawia to jednak problemu, jakim jest scenariusz Joego Russo i gdyby nie wprawna ręka reżysera, mógłby on totalnie rozłożyć ten projekt, który rozpadłby się jak domek z kart. Tak jednak nie jest, więc choć są tego plusy (motywacja) i pojawiają się emocje, to czuć, że potencjał tej postaci i tej historii był o wiele większy. Z lepszym scenarzystą Sam Hargrave mógłby zrobić coś wybitnego. Zasugerowano pod koniec zapowiedź 3. części, miejmy nadzieję, że pozwoli ona poprawić ten aspekt tej serii. To drugi film Sama Hargrave'a w roli reżysera, a już pokazuje, że możemy go z czystym sumieniem postawić obok Chada Stahelskiego oraz Davida Leitcha jako jednego z najlepszych obecnie pracujących reżyserów kina akcji. Wszystko za sprawą tego, co zrobił i JAK to zrobił w Tylerze Rake'u 2. To jest film, który pokazuje go jako twórcę świadomego tego, czym jest akcja, a ona nie jest tylko pustą rozrywką, która ma być jedynie efektowna na ekranie. W pełni rozumie, że akcja czy sceny walk to narzędzia opowiadania historii, które mają mówić o postaciach, mają je rozwijać, budować emocje u widzów i  podkreślać określone rzeczy ważne dla snutej opowieści. Choć tworzy na ekranie efektowne cuda, nigdy o tym nie zapomina, więc przez to też frajda jest na najwyższym poziomie. Hargrave wie, że nawet najbardziej wymyślne, efekciarskie i niesamowite wizualnie sceny akcji na nic się nie zdadzą, jeśli nie będzie w tym emocji, napięcia i zainteresowania widzów losem bohatera. Coś, o czym Michael Bay stanowczo zapomniał w kolejnych sequelach Transformerów, bo choć sceny walk były coraz bardziej efektowne, to równocześnie były coraz bardziej nudne. Hargrave na poziomie wręcz kosmicznym robi właśnie sceny walk i akcji. Z czystym sumieniem powiem, że to, co prezentuje Tyler Rake 2, to najwyższym poziom realizacyjny, który można przyrównać do wyczynów z filmu John Wick 4. Jednocześnie jednak Hargrave nie próbuje udawać Stahelskiego, bo ten film podkreśla jego charakterystyczny styl. W tym przypadku to doskonale widać w scenie akcji trwającej 21 minut, która tworzy wrażenie jednego długiego ujęcia bez cięć (te były, ale chodzi o ekranową iluzję). Jest to jedna z najbardziej widowiskowych, kreatywnie szalonych i popisowych scen akcji, jakie mogłem oglądać w tym gatunku. Wszystko zaczyna się od chaosu na spacerniaku w więzieniu, w którym Rake musi przebijać się przez zastępy wrogów, broniąc jednocześnie osoby, którą oni chcą zabić. To tutaj w walce czuć, jak świetnie reżyser wykorzystuje sceny potyczek jako narzędzie rozwoju i przemiany bohatera. Pod kątem choreografii, pracy kamery i pomysłowości to kosmiczny poziom oraz świetne wykorzystanie fizyczności Chrisa Hemswortha. To, jak Rake zabija, jest szybkie, efektywne, więc mamy tutaj zasadę „minimum ruchu, maksimum efektu”. Celem jest jak najszybsze przebicie się przez wrogów i ich unieszkodliwienie. To potem przechodzi płynnie do kapitalnego pościgu samochodowego z nieprawdopodobną pracą kamery, która nadaje tym scenom charakteru i ciekawej perspektywy, bo obserwujemy widowisko inaczej niż w zwyczajnych filmach akcji. Pełna dynamika i wiele scen z czynnikiem „wow!”. Finałem jest ucieczka pociągiem, który ścigają dwa helikoptery. Gdy widzimy, że nie jest to efekt specjalny, a walki rzeczywiście rozgrywają się na dachu jadącego pociągu, staje się to niesamowicie imponujące i zarazem ekscytujące. Doskonale widać, że to jest autentyczne i Chris Hemsworth naprawdę walczy na ekranie, a to dodaje temu kolorytu i buduje dobre emocje. Imponujące jest to, gdy na dachu jadącego pociągu ląduje helikopter, który wysadza zbirów, a Tyler Rake zestrzela drugi śmigłowiec ogromnym karabinem w stylu Schwarzeneggera. To jest szalone, niesamowicie emocjonujące i widowiskowe. Tak dużej frajdy ze scen akcji nie mam zbyt często we współczesnym kinie poza Johnem Wickiem. Szokiem dla mnie było to, że ta 21-minutowa sekwencja pojawia się szybko na ekranie, a nie jest wielkim finałem widowiska. Na długo zapadnie Wam w pamięć, bo to frajda z najwyższej półki.
fot. Netflix
+36 więcej
To jednak nie wszystkie sceny akcji, bo poza tą epicką 21-minutową rozwałką film pokazuje wiele starć Tylera Rake i nie tylko. To jest duża zmiana w stosunku do poprzedniej części, że jego sojusznicy bardziej z nim współpracują i mu pomagają. Nie obserwujemy więc w akcji tylko Chrisa Hemswortha, który sam wykonuje wszystkie popisy kaskaderskie na ekranie, ale też innych bohaterów. To daje trochę urozmaicenia. Nie zmienia to jednak faktu, że wszystkie sceny akcji są przemyślane, dopracowane i kreatywnie świetne. Nawet finałowe starcie z głównym czarnym charakterem, które ma inny wydźwięk emocjonalny i zasadę: „maksimum ruchu, minimum efektu”, to coś, co ogląda się z zainteresowaniem i jakąś dawką napięcia. To takie podsumowanie całej drogi Tylera Rake'a i przemiany, która w nim następuje poprzez bój. Sam czarny charakter jest jednak trochę rozczarowujący, bo choć fabularnie ciekawy i z odpowiednio nakreślonymi emocjami, to pod kątem charakterologicznym i klimatu bardzo nijaka to postać. Jednak spełnia swoją rolę odpowiednio. Tyler Rake 2 to po prostu bardzo dobre kino akcji. Biorąc pod uwagę, jak wiele w tym gatunku pojawiało się rzeczy z o wiele bardziej banalnym i pretekstowym scenariuszem, to poprzez pryzmat wybornie nakręconych scen akcji można na to przymknąć oko. Koniec końców to, co przygotował Sam Hargrave, daje frajdę, jakiej każdy fan gatunku oczekuje. Na wybitnie dobrym poziomie. Obok Johna Wicka 4 to zdecydowanie najlepszy film akcji roku. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj