Zresztą nie tylko oni walczą - wydaje się, że w trzynastym odcinku walczy każdy z każdym. Dopiero co cudem uratowano Mike'a od więzienia, a już rozpoczynają się kolejne problemy. Najpierw Louis spóźnia się na spotkanie partnerów i Scottie przejmuje jego sprawę, co zresztą sprytnie tłumaczy regulaminem firmy (notabene napisanym przez samego Litta). Jak wiadomo, Louis nie zostawia takich upokorzeń, więc zaczyna się prawdziwa walka, w której wszystkie chwyty są dozwolone.
W tym samym czasie Mike próbuje podziękować Harveyowi za to, że uchronił go od więzienia i zakazu wykonywania zawodu. Pyta się Donny, co dać swojemu mentorowi. Dowiaduje się, że pragnie on tylko jednej rzeczy, ale nikt nie jest w stanie tego załatwić. Młodemu na szczęście się udaje i Harvey staje oko w oko ze swoim największym rywalem z czasów studenckich, jedynym człowiekiem, który pokonał go trzy razy na inscenizowanych rozprawach - Elliotem Stemple.
Trzeba przyznać, że rozłożenie odcinka na dwie oddzielne sprawy, które przebiegają w tym samym czasie, czyli walkę Scottie z Louisem oraz próbę pokonania Stemple'a przez duet Specter-Ross, jest bardzo ciekawą zagrywką. Największym plusem jest fakt, że akcję przeniesiono na salę sądową. Bardzo mi tego brakowało (i nie pomagało tłumaczenie, że Harvey jest mistrzem w załatwianiu ugód). Akcja rozgrywająca się wciąż w ciasnych korytarzach kancelarii Perason/Specter nieco już nużyła, choć dialogi i historia pozostawały wciąż na bardzo wysokim poziomie.
Tym razem jest inaczej i możemy zobaczyć rozprawę, a przynajmniej jej fragment. I nawet pomimo tego, że cała sprawa zostanie rozwiązana jak zwykle wśród papierów, w firmie, przeglądając dokumenty, to i tak jest to miła odmiana od walki o utrzymanie posady Mike'a. Ciekawi szczególnie postać Stemple'a, która jest znakomicie rozpisana, a jeszcze lepiej obsadzona. Niepozorna twarz Patricka Fischlera (znanego chociażby z Californication) idealnie pasuje do sprytnego przeciwnika. Jego zwodzenie Rossa i Spectera, kłamanie, udawanie, że przekupuje wszystkich wokoło na początku wprowadza zamieszanie. Widz zastanawia się, co jest prawdą, a co nie. Dopiero po pewnym czasie Elliot pokazuje swoją prawdziwą twarz wytrawnego gracza, który ukartował wszystko, żeby zdobyć to, czego pragnie.
[video-browser playlist="634922" suggest=""]
Równie ciekawe są zmagania Louisa ze Scottie. Każde z nich ma swoją motywację. Litt chce pokazać, że wciąż stanowi postrach kancelarii, osobę twardą i trudną do współpracy, której każdy nowicjusz powinien się bać. Dana zaś pragnie, aby nie postrzegano jej tylko i wyłącznie przez pryzmat związku z Harveyem. Oboje mają coś do udowodnienia i zaczynają się przepychanki. Najczęściej dotyczą one regulaminu. Jak odkrywa Litt, Scottie specjalnie przygotowywała się do konfrontacji, podkreślając wszystkie możliwe kruczki w regulaminie. Czy spodziewała się wojny z Louisem? Na pewno! Zapomniała tylko o jednym... Harvey wisi Littowi przysługę i jest to tajna broń Louisa, którą w akcie desperacji skrzętnie wykorzystuje. Może to zaważyć na związku z Daną, ale pokazuje to tylko, jak Specterowi zależy na Mike'u.
Na koniec fragment smutny, ale dający też wiele do myślenia i mogący w jakiś sposób zmienić postrzeganie Mike'a. Po wygraniu sprawy z Elliotem Jessica każe mu wymazać ze wszystkich akt swoje nazwisko. Mike ni to stwierdza, ni to pyta, czy tak już będzie zawsze. Odpowiedź może być tyko jedna - skoro nie studiował i nie otrzymał prawdziwego dyplomu, nigdy nie będzie mógł być adwokatem z pierwszych stron gazet. Pytanie, czy zawsze będzie chciał być tylko i wyłącznie pomocnikiem. Nawet przy największych sprawach.
W trzynastym odcinku po raz kolejny poruszony jest temat moralności. To stały wątek we W garniturach. Tym razem ma on jednak wyjątkowo gorzki wydźwięk. Cieszyć się z Harveyem, że w końcu wygrał z odwiecznym studenckim rywalem, czy raczej współczuć Elliotowi, że Specter dokonał w końcu spektakularnej vendetty? Przecież - jak słusznie zauważył Stemple - Harvey i tak miał wszystko. I bardzo się z tym obnosił. Współczuć Littowi, że trafił na godnego przeciwnika w postaci Scottie, czy raczej Danie, że nieważne, co by zrobiła, to i tak Louis pobiegnie do Harveya, wykorzystując przysługę, którą mu partner tytularny wisi? I na końcu: kibicować dalej Mike'owi, kazać mu się cieszyć tym, że pomimo braku dyplomu może być prawnikiem, czy współczuć, że nigdy nie przeskoczy pewnego poziomu? Dylematy były, są i będą częścią serialu, a trzynasty odcinek jak mało który to podkreśla.