Historia życia królowej Wiktorii Hanowerskiej jest gotowym scenariuszem filmowym, co zresztą nie raz skwapliwie wykorzystano – przykładem niech będzie film Młoda Wiktoria (2009) z Emily Blunt w roli głównej. Tym razem postanowiono jednak pokazać losy młodej władczyni w ośmioodcinkowym serialu, a tytułową Wiktorię zagrała znana z Doktora Who Jenna Coleman. Pierwszy sezon pokazuje początek panowania królowej – od dnia, w którym dowiedziała się, że została kolejną władczynią Wielkiej Brytanii, po narodziny pierwszego dziecka. Obserwujemy więc zaledwie 18-letnią dziewczynę, na której barki zrzucono niewiarygodny wręcz ciężar, a mianowicie stanie na czele największej w tamtych czasach potęgi, jaką z pewnością była Wielka Brytania. Scenarzystka, Daisy Goodwin, mniej lub bardziej trzyma się historycznych faktów, więc widzów obeznanych choć odrobinę z biografią Wiktorii nie zaskoczy tu wiele. Skupiono się głównie na relacjach królowej z innymi historycznymi postaciami, zwłaszcza z Lordem Melbourne (znakomity Rufus Sewell) oraz oczywiście jej późniejszym mężem, księciem Albertem (Tom Hughes). Z tego też powodu widzów spragnionych bardziej politycznej sfery panowania Wiktorii może spotkać rozczarowanie – ograniczono się do tych bardziej istotnych wydarzeń związanych z polityką, jak na przykład słynna odmowa zmiany dam towarzyszących królowej na te będące żonami polityków przeciwnej partii. Swoistym symbolem rządu w tym serialu jest premier William Lamb, czyli Lord Melbourne właśnie, główny doradca królowej w jej pierwszych latach panowania. Prawie 60-letni Lord M. – jak pieszczotliwe nazywała go Wiktoria – niczym ojciec udzielał młodej królowej porad pozwalających odnaleźć się jej w całkiem nowych okolicznościach. W serialu wygląda to podobnie, ale cóż – no właśnie jest jedno ale. Grający Lorda Melbourne Rufus Sewell pod koniec października skończy 49 lat, jest więc sporo młodszy od swojego bohatera, obecnie 30-letnia Jenna Coleman gra zaś 18-latkę. Gdyby dobrać aktorów rzeczywiście w wieku ich postaci, może mniej nachalnie narzucałoby się romantyczne uczucie ewidentnie występujące między królową i jej doradcą. Historia nie potwierdza i nie przeczy – Wiktorii prawdopodobnie Lord Melbourne naprawdę wpadł w oko, nie sposób jednak dziś to zweryfikować. Daisy Goodwin postawiła jednak na typowy wątek romantyczny na zasadzie: on ładny (na pewno ładniejszy od prawdziwego Lorda M.), ona ładna, lubią się, to czemu nie? Na szczęście scenariusz trzyma się jednak historycznych faktów i na scenę wkracza książę Albert, czyli kuzyn Wiktorii (z pochodzenia Niemiec, podobnie zresztą jak królowa) i zarazem jej wielka miłość na całe życie, któremu przyszło zmagać się z ksenofobią nowych poddanych. Serial mocno akcentuje poczucie wyobcowania księcia małżonka, który nie chcąc czuć się jak dodatek do królowej, postanawia sam znaleźć sobie zajęcie. Jest to między innymi słynna przejażdżka pociągiem, którą odbywa także Wiktoria, początkowo niechętna postępowi technologicznemu. W tym miejscu scenariusz zbacza nieco z historycznego kursu, bowiem w rzeczywistości ta podróż miała miejsce znacznie później. W serialu to jeden z tych lepszych momentów, a radość Wiktorii z jazdy udziela się także widzowi. Powyżsi bohaterowie nie są jednak jedynymi, których obserwujemy – co jakiś czas, niczym w Downton Abbey, oglądamy pracę służby. Jest to jednak jedynie dodatek do dania głównego, jakim jest życie Wiktorii, i sprawia wrażenie dodanego lekko na siłę, aby zapełnić czymś czas antenowy. Z całą pewnością Victoria to serial, który stawia na emocje – w końcu bohaterka była bardzo charakterną panną, która nie dała sobą łatwo pomiatać. Jenna Coleman robi co może i trzeba przyznać, że nie zawodzi. Całkiem dobrze wypada także grający nieśmiałego księcia Alberta Tom Hughes, a niemiecki akcent wychodzi mu naprawdę dobrze. Moim faworytem jest jednak Rufus Sewell, którego bardzo subtelna i po prostu świetna gra dodaje Lordowi Melbourne wiele uroku – nie wyobrażam już sobie innego aktora w tej roli. O ile aktorsko więc wszystko jest w porządku, o tyle można się już przyczepić do kilku technicznych szczegółów, jak słynne oczy Wiktorii. Królowa była bowiem niebieskooka, zaś Jenna Coleman ze swoimi brązowymi oczami musiała zadowolić się szkłami kontaktowymi. Podobno po nakręceniu całości usuwano klatka po klatce ślady owych soczewek wokół tęczówek Coleman, co nie zmienia jednak faktu, że efekt końcowy i tak wygląda bardzo nienaturalnie. Nie umiałam przyzwyczaić się do dziwnego wzroku Wiktorii, a choć z czasem wygląda to lepiej, do samego końca pozostaje poczucie, że coś z jej oczami jest nie tak. Bardzo rażą też komputerowo wygenerowane ujęcia Londynu. Rozumiem, że twórcy musieli jakoś wybrnąć z problemu ukazywania szerokich panoram miasta, ale może zamiast ładowania pieniędzy w stroje i scenografię wystarczyłoby dopracować tła. Kostiumy zresztą są nienaganne i nie sposób odmówić całej otoczce bogactwa, wystarczy jednak włączyć zwiastun Młodej Wiktorii i różnice nasuwają się same (zdaję sobie jednak sprawę, że porównywanie filmu z ogromnym budżetem ze skromniejszą telewizyjną produkcją nie jest do końca sprawiedliwe). Ciekawostka – spaniel Dash, piesek Wiktorii, został zagrany przez tego samego czworonoga co w Młodej Wiktorii. Victoria to serial celujący w jak najszerszą widownię – nie przypadkiem jest, że czas emisji pokrywał się z innym brytyjskim hitem, a mianowicie Poldarkiem stacji BBC. Postawiono na pokazanie początków panowania Wiktorii w sposób atrakcyjny dla przeciętnego widza, czyli bez tak nudnych rzeczy jak polityka czy biurokracja w przesadnych ilościach, a zarazem ukazanie jej prywatnego życia, pełnego wątpliwości i uczuć. Nie twierdzę, że to źle, ale serialowi zabrakło jednak tego czegoś przykuwającego do ekranu. Tak się składa, że oglądałam go codziennie zamiast co tydzień i w pewnym momencie miałam już dość, czując wyraźny przesyt. Brytyjskiej widowni jednak serial spodobał się bardzo, a dowodem na to niech będzie zapowiedziany już odcinek świąteczny oraz drugi sezon, w którym znów na pewno zobaczymy Jennę Coleman. Pytanie tylko, jak szybkie tempo obierze fabuła – znacznie ciekawiej by było, gdyby zdecydowano się pokazać życie królowej aż do jej śmierci, co zmuszałoby oczywiście producentów do zmiany aktorów. Skończyłyby się też miłosne perypetie Wiktorii, która Albertowi wierna była do końca życia (The Widow of Windsor, jak zwano ją po śmierci męża) – choć i to nie jest takie pewne, zważając na służącego, Johna Browna, ale to późniejsza historia. Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy obejrzeć Victorię – ten serial do jednego zmusza, a mianowicie do nieufności względem faktów historycznych w nim przedstawionych. Co jak co, ale pewnie niejeden widz, tak jak ja, spędzi po seansie kilka godzin, czytając o życiu Wiktorii Hanowerskiej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj