Zaczynamy niemalże w tym samym miejscu, w którym zakończył się poprzedni odcinek. Mając w pamięci początkową scenę dziewiątego epizodu jasne było, że Jesse nie podpali domu Walta. Jednak co go od tego odwiodło? Scenarzyści sprytnie poprowadzili historię w "Rabid Dog", dzieląc ją na dwie odrębne (acz równoległe do siebie) linie fabularne, które wieńczy sekwencja finałowa zwiastująca zbliżającą się wielkimi krokami ostateczną rozgrywkę.

To, co oglądamy w Breaking Bad w ostatnich tygodniach, można śmiało podsumować sławnym cytatem Michaela Corleone z III części "Ojca chrzestnego":  Just when I thought I was out… they pull me back in! Walter White nie może złapać oddechu, co chwilę natrafia na kolejne przeszkody, które nie pozwalają mu w spokoju umrzeć jako właściciel samochodowej myjni. Tym lepiej dla nas, bo ciągłe próby naprawiania kolejnych kryzysów w wykonaniu naszego ulubionego serialowego chemika ogląda się znakomicie.

Napisano już wiele tekstów i analiz na temat ewolucji głównego bohatera i aż do finalnych sekund odcinka Walt niczym nowym nie zaskakuje. Każde jego posunięcie wiąże się z kolejną próbą zwodzenia swoich bliskich. Zastanawiam się, czy Walt zatracił już doszczętnie umiejętność mówienia prawdy (w sytuacjach kiedy nie jest to absolutnie konieczne i na nim wymuszone). Cóż, taki już żywot patologicznego kłamcy, który swój kunszt zwodzenia kultywował i tłumił w sobie pięćdziesiąt lat, aby wreszcie móc podzielić się nim ze światem. Raz jeszcze, niekoniecznie było to dobre dla najbliższego otoczenia White’a, ale jakaż to gratka dla widza.

[video-browser playlist="635501" suggest=""]

Praktycznie wszystko, co Walt robi obecnie, chaos, który próbuje tak usilnie opanować, ma służyć tylko i wyłącznie dwóm osobom – które w całym tym bajzlu zachowały jeszcze swoją niewinność. Chodzi mi oczywiście o Holly, a przede wszystkim Walta Jr. Jest tylko kwestią czasu, kiedy i on straci wiarę, zaufanie oraz miłość do swojego ojca. W każdym razie jeszcze jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Walt wciąż gmatwa się w tej sieci kłamstw, którą w końcu sam utkał – dla swoich dzieci. Wysiłek ten zapewne również mu się nie opłaci.

Bardzo ciekawe wydaje się być za to zestawienie tytułu odcinka z postaciami Hanka, Marie i Skyler. Jak sugeruje Saul, to Jesse jest jak wściekły pies, którego należy wysłać do Belize. Tymczasem w moim odczuciu ta biedna psina to uczucie, pewna emocja, którą każdy z nas musi dusić w sobie, z która walczy. Dla zwykłych śmiertelników może to być zazdrość, skłonności do uzależnień, a w przypadku wyżej wymienionych bohaterów - zemsta czy życzenie śmierci.

Skyler przeszła bardzo długą drogę począwszy od rakowej diagnozy Walta. Od irytującej gospodyni domowej do de facto zarządzania pralnią narkotykowych zysków. Jej psychologiczna przemiana jest chyba jeszcze bardziej znacząca. Od żony White'a wieje chłodem, jest wręcz pozbawiona duszy, a gdy natrafia się problem a la Jesse, nie waha się podjąć drastycznych środków: - Zaszliśmy tak daleko. Czymże jest jeszcze jeden trup? Marie szuka za to po nocach śmiertelnych trucizn, których nie wykryje sekcja zwłok, a Hank jest tak ogarnięty obsesją przygwożdżenia Walta, że bez mrugnięcia okiem byłby gotów wysłać Pinkmana na pewną śmierć. Swoją drogą ten chłopak to ma pecha; spod manipulacji jednego fałszywego autorytetu przeszedł pod skrzydła kolejnego. Ale Jesse ma plan i jestem niezmiernie ciekawy, jak ma zamiar doprowadzić do upadku swojego byłego mentora.

Finałowe odcinki Breaking Bad prowadzone są w sposób wzorowy. Trzymają w napięciu, sprawnie poruszają historię do przodu, bohaterowie nadal rozwijają się i pogłębiają swoją wielowymiarowość, a protagonista ma nóż na gardle. Nie można oczekiwać niczego więcej, więc szkoda, że do końca pozostały już tylko cztery epizody.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj