Wałęsa. Człowiek z nadziei, jak wiadomo od kilku tygodni (a jak powszechnie podejrzewano od kilku lat), będzie polskim kandydatem do Oscara. Jury nie miało za bardzo nad czym myśleć. W filmach wybieranych do rozpatrzenia przez Akademię Filmową liczy się przecież nie tylko jakość, ale także potencjał marketingowy. Trudno oczekiwać na przykład, że zakorzenione mocno w polskiej kulturze i folklorze filmy Wojciecha Smarzowskiego szczególnie poderwą Amerykanów. Tymczasem wchodząca właśnie w ten weekend do kin polska produkcja wydaje się być mieszanką idealną – Andrzej Wajda, już doceniony honorowym Oscarem i kilkoma nominacjami, stoi za sterami filmu o Lechu Wałęsie - obok papieża, najbardziej znanym na świecie Polaku.

Sukces był gwarantowany – pytanie jedynie, jak wielki on się okaże. Wraz z kolejnymi pokazami na świecie pojawiało się coraz więcej opinii krytyków, a teraz w końcu film zobaczą ci najbardziej zainteresowani – polscy widzowie. Krążące opinie były niemal zawsze pozytywne, a pojawienie się samego Lecha Wałęsy w Wenecji w ramach promocji uczyniło to najważniejszym wydarzeniem tamtejszego festiwalu. Teraz natomiast już nie musimy podejrzewać czy spekulować - możemy sami ten wyczekiwany obraz Wajdy obejrzeć. I zobaczyć, że jest on naprawdę – tylko albo aż – dobry.

Podtytuł, brzmiący Człowiek z nadziei, nie jest przypadkowy i wbrew początkowym obawom nie służy on tutaj jedynie za kolejny chwyt marketingowy. Wałęsa idealnie wpasowuje się jako zwieńczenie trylogii rozpoczętej przez Człowieka z marmuru. Co prawda nie ma już tutaj Mateusza Birkuta, ale odwołań do poprzednich dzieł Wajdy nie brakuje. Nawet konstrukcja fabuły jest identyczna – reżyser opowiada historię achronologicznie, a za oś narracyjną służy mu dziennikarskie śledztwo.

Przez dwie godziny oglądamy historię Lecha Wałęsy – od lat 70. po rok 1989. Zgodnie z zapowiedziami, reżyser oddaje liderowi "Solidarności" hołd i próbuje nieco naprawić jego wizerunek, który przez lata III RP został zbrukany. Prawdopodobnie gdyby Wajda był dziennikarzem, takie zachowanie byłoby naganne. Chcąc zachować obiektywizm, zwyczajnie musiałby opowiedzieć całą historię, dołączając do niej rozdział o prezydenturze Wałęsy i kolejnych latach. Jako reżyser jednak, Andrzej Wajda wydaje się mieć inną powinność - w swoim dziele pokazuje po prostu fragment najnowszej polskiej mitologii. Nawet jeśli Wajda odcina swój film od obecnej sytuacji słynnego elektryka z Gdańska, wciąż pozostaje wobec swoich widzów uczciwy.

To niezwykle ważny film dla polskiego kina i dla Polaków w ogóle. Być może za kilka lat, gdy będzie się mówiło o upadku komunizmu, zagraniczne stacje w końcu będą pokazywały obrady okrągłego stołu, a nie niszczenie muru berlińskiego. Dzięki Wałęsie przybliżymy Amerykanom sytuację Polski jeszcze trzy dekady temu, choć prawdopodobnie i tak nie do końca wszystko zrozumieją.

Wałęsa. Człowiek z nadziei nie jest filmem tak eksportowym, jak mogłoby się wydawać. Na plakatach świetnie sprzeda się twarz tytułowego bohatera, za serce chwyci walka z komunizmem, ale sama historia jest jednak chyba zbyt skomplikowana dla osób niezaznajomionych z historią naszego kraju przynajmniej w stopniu podstawowym. Wajda upycha bowiem ogromną liczbę wydarzeń i epizodów z życia bohatera, każdy czyniąc jednakowo ważnym. Nie wystarcza czasu na dodatkowe wyjaśnienia, na sceny pozwalające dobrze wniknąć w sytuację bohaterów. Charakterystyczna kolejka do sklepu, zakrwawiony ręcznik z przesłuchania – to wszystko przemyka gdzieś w tle na rzecz utrzymania dynamizmu historii. Materiału jest tu bowiem nie tylko na pełnometrażowy film, ale i kilkunastoodcinkowy serial.

Przez ciągłe skoki w czasie Wałęsa. Człowiek z nadziei nie wywołuje tak wielkich emocji jak poprzednie części trylogii. Gdzieś gubi się ta dawka patriotycznych uczuć, jaką powinien wskrzesić w widzach obraz Andrzeja Wajdy. Choć może to kwestia zbyt wygórowanych oczekiwań? Miejmy nadzieję, że tę patriotyczną wartość dostrzegą przynajmniej członkowie Akademii Filmowej. Jeśli film o Wałęsie nie zdobędzie Oscara, to już nie wiem, jaki inny mógłby tego dokonać.

Można się zżymać, że to obraz, na który "szkoły pójdą". I dobrze, powinny. Nie tylko one zresztą, bo trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś w naszym kraju, mając do wyboru Wałęsę, pójdzie w ten weekend na coś innego. Po prostu nie wypada.

Dziennikarze polityczni natomiast już od kilku tygodni z filmu Andrzeja Wajdy mają niezłą pożywkę i prześcigają się w analizowaniu sylwetki tytułowego bohatera. Jest jednak jedna rzecz, wobec której nie da się przejść obojętnie, nawet jeśli jest się przeciwnikiem Wałęsy, "Solidarności" czy demokracji. Dwugodzinny koncert tak błyskotliwy, że każde napisane słowo, próbujące go opisać i oddać mu sprawiedliwość, pewnie i tak będzie mu urągać. Dam więc tylko jedną wskazówkę.

Więckiewicz.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj